Zeus zabrania!!!grzmot.ogg

Muahahahahaha xDD

Muahahahahaha xDD

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 9

Witajcie herosi oto nowy rozdział! Mamy nadzieje, że się spodoba ;)
----------------------------------------------------------------------------------------------

Kornelia


W nocy, miałam oczywiście te straszne sny herosowe, od których nie da się uciec. Śniło mi się, że jestem na polanie w lesie, a wokół niej stoją inni nastolatkowie. Rozejrzałam się i zauważyłam Amelię i Martę. Co one tu robią? Nie wiedziałam nawet co ja tu robię ani o co tu chodzi. Przyjrzałam się pozostałym ludziom, ale nie rozpoznałam nikogo więcej. Gdy starałam się skupić na tym co się działo wcześniej mój mózg zaczął działać jak mucha w smole. Nie mogłam niczego skojarzyć, nie pamiętałam niczego oprócz, życia w obozie no i w Los Angeles. Nagle rozległ się gong, a ja zapragnęłam zabić wszystkich tu zebranych. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale próbowałam z tym walczyć. Jednak moja druga ja, ta żądna krwi, kierowała mnie w stronę chłopaka, który miał niezwykle niebieskie oczy. Nie wiedziałam, jak moje ciało reaguje, czułam się jakbym siedziała w rozpędzonym wózku sklepowym i nie miała nad nim żadnej kontroli. Skupiłam, się i udało mi się przejąć kontrolę nad sobą. Odwróciłam się i pobiegłam prosto w las. Walczyłam ze samą sobą o kontrolę nad moimi ruchami, ale stawało się to coraz trudniejsze i wymagało coraz więcej koncentracji, a ja byłam już zmęczona co było dziwne bo biegłam może przez jakieś dwie minuty, a kondycję z tego co pamiętam mam dobrą. W końcu po przebiegnięciu jakiś dwóch kilometrów dałam za wygraną i przestałam się silić na kontrolę nad swoim ciałem. Od razu wykorzystała to moja ciemna strona. I mimo tego, że czułam się wykończona,
zaczęłam przyspieszać i biegłam dalej. Zagłębiałam się coraz bardziej w las, a nie miałam żadnej broni do obrony przed dzikimi zwierzętami. Zaczęłam się bać, że zza któregoś drzewa skoczy na mnie jakiś wilk, lis, a nawet wybiegnie sarna, która mnie rozdepcze. Nie mogłam jednak przejąć kontroli, nie miałam wystarczająco siły by się skoncentrować. Nagle, skręciłam między drzewa i biegłam prosto w stronę wielkiego dębu. Tuż przed nim zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła sprawdzając czy nie ma nikogo w zasięgu wzroku. Upewniwszy się, że nikt mnie nie obserwuje spojrzałam w górę i zobaczyłam zamaskowany łuk i kołczan pełen strzał. To jest to czego potrzebowałam, ale skąd ta krwiożercza ja mogła to wiedzieć? To wszystko było coraz dziwniejsze. Wspinałam się na drzewo z niezwykłą zwinnością aż dotarłam do broni. Moje ciało nadal było pod kontrolą tej bestii jaka się we mnie obudziła po tym jak rozbrzmiał gong. Przestałam zwracać uwagę na to co się dzieje wokół mnie i postanowiłam zastanowić się nad moją sytuacją. No więc, jestem w jakimś nieznanym mi lesie, moim ciałem zawładnęła jakaś niepohamowana chęć zabicia każdego kogo zobaczę, a do tego nie mam pojęcia jak się tu znalazłam. Nie no, nie ma co, kolorowo i tęczowo jak w Hadesie. No i nagle otwieram oczy i... jestem w swoim pokoju w apartamencie, na dwunastym piętrze w cudownym mieście Tajnaros. Głowę mam zwróconą w stronę „okna” z widokiem Manhattanu. Nie chciałam na to patrzeć, ponieważ było to dla mnie zbyt bolesne. Przewróciłam się na drugi bok i zauważam Erica opartego o framugę i przyglądającego mi się. Od razu poczułam się speszona, ponieważ kiedy spałam prawie całkowicie się odkryłam, jak to miałam w zwyczaju więc byłam w samej bieliźnie. Szybko naciągnęłam na siebie kołdrę wtedy chłopak się odezwał
- Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię – powiedział uśmiechając się smutno – jutro Igrzyska, dzisiaj masz ostatnie zajęcia. Jack sprawdzi ile się nauczyłaś, a ja zadbam abyś dzisiaj odpoczęła i nabrała sił przed wejściem na arenę. Za dziesięć minut będzie śniadanie.
Odwrócił się i wyszedł. Przez chwilę nie ruszałam się z łóżka chcąc ogarnąć co oznaczał mój koszmarny sen i co właśnie się dowiedziałam od Erica. W końcu dałam za wygraną bo moja mózgownica nie dawała rady. Wstałam i wyciągnęłam z szafy jakieś spodnie, koszulkę i bluzę. Włosy związałam w kitkę i poszłam do łazienki umyć zęby i przemyć twarz wodą żeby się obudzić. Udałam się do jadalni ale nie miałam apetytu więc wypiłam tylko kubek kawy zbożowej. Po śniadaniu poszłam z Jackiem na salę treningową, a on stwierdził, że jestem beznadziejna i tylko cud może sprawić, że wygram igrzyska. Nie ma co, miły gostek. Na pożegnanie powiedziałam mu, żeby się walił i skierowałam się do biblioteki, ponieważ tam na pewno będzie cicho, a do tego znalazłam miejsce gdzie nikt nie zagląda, więc będę mogła liczyć na spokój. Weszłam do czytelni i za trzecim regałem skręciłam w prawo. Na końcu korytarza utworzonego z książek była mała przerwa w ciągu regałów. Mała jednak wystarczająco duża żeby zwinąć się tam w kłębek i pozostać niezauważonym. Usiadłam na podłodze, oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Zagłębiłam się w swoich myślach, dotyczyły one głównie mojego dziwnego snu, Erica, Igrzysk i tych których już najprawdopodobniej nigdy nie zobaczę. Wróciłam myślami do dni spędzonych z Mrocznym, do chwili kiedy Nico mnie uratował i przyprowadził do obozu. Przypomniałam sobie moment kiedy pierwszy raz podróżowałam cieniem, no i jak Nico nie chciał mi powiedzieć prawdy. Czułam się wtedy że tracę grunt pod nogami, bo on był pierwszą osobą jakiej zaufałam od bardzo dawna i to po spędzeniu jednego dnia, a on miał przede mną tajemnice, nie ufał mi. Teraz wydaje mi się tamta moja złość taka bezsensowna... no i teraz rozumiem dlaczego nie chciał mi powiedzieć o podróży cieniem... on zawsze się o mnie troszczył. I nagle do mnie dotarło, że już go więcej nie zobaczę, już nigdy nie spojrzę w jego oczy. To już koniec. Igrzyska czas zacząć. Wolałabym już chyba zginąć w walce z potworem niż zginąć dla uciech potwora, no ale cóż, moja przyszłość nie należy już do mnie. Ja już nie mam przyszłości.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do biblioteki. Żeby mieć pewność, że nikt mnie nie zobaczy podciągnęłam nogi pod brodę. Kimkolwiek był ten ktoś przeszedł obok trzeciego rzędy regałów nie zauważając mnie. Pokręcił się jeszcze trochę między regałami i wyszedł, a ja wróciłam do swoich rozmyślań. Nie mogłam się jednak długo nacieszyć samotnością, ponieważ znów ktoś wszedł do czytelni.
- Kornelia, wiem, że tu jesteś. – Nie no tylko Erica mi tu brakowało. Może jak będę cicho to uzna, że mnie tu jednak nie ma i sobie pójdzie? Chwilę później wiedziałam, że dla mnie limit spokoju i ciszy na dzień dzisiejszy został wyczerpany. Mianowicie, okazało się, że Eric dokładnie wiedział gdzie jestem ponieważ skierował się prosto do mnie.
- Skąd wiedziałeś gdzie jestem? – zapytałam lekko podirytowana, w końcu nikt nigdy jeszcze nie znalazł mnie tutaj.
- Szósty zmysł.- Uśmiechnął się szarmancko i wyciągnął dłoń żeby pomóc mi wstać. Zignorowałam ten gest i wstałam sama. Zrobiłam to jednak za szybko i zakręciło mi się w głowie. Jasne plamki zatańczyły mi przed oczami i byłabym się przewróciła gdyby nie wkurzająco uprzejmy Eric. Dlaczego im bardziej mu pokazuje, że nim gardzę lub że czuję do niego nienawiść tym bardziej on jest dla mnie miły? Można to porównać do krzyczenia na stół ponieważ się o niego uderzyło. Skutek jest porównywalny, no może różni się to tym, że gdyby Eric był stołem to by mi jeszcze dokopał.
- Czy ty zawsze musisz być taka uparta i robić wszystko po swojemu? – powiedział do mnie tonem jakim się mówi do dziecka żeby nie bujało się na krześle bo znów się przewróci i nabije sobie guza.
- Tak. O co chodzi?- Zapytałam oschle.
- Jeszcze nic dzisiaj nie jadłaś, a jest już czternasta.
- Skąd wiesz która godzina? Przecież tu dzień nie różni się od nocy.
- Dzięki cudownemu wynalazkowi jakim jest zegarek.
- Mówił ci ktoś kiedyś że jesteś wkurzający?
- A tobie, że pięknie wyglądasz jak się złościsz?
- Och tak, mój były z którym chodziłam w szóstej klasie. Straszny debil. – spojrzałam znacząco na Erica, a ten jak zwykle udał, że nie zauważył tej subtelnej aluzji.
- Choć i nie marudź.
- Można wiedzieć gdzie mnie ciągniesz?
- A jak ci się wydaje? Na lunch.

- Nie jestem głodna. – oczywiście puścił moja uwagę mimo uszu i zaciągnął do jadalni. Spróbowałam jeszcze raz zaprotestować jednak jakby na złość zaburczało mi w brzuchu i to tak głośno, że chłopak to na pewno usłyszał. Usiadłam na krześle, nałożyłam sobie naleśnika i polałam go sosem czekoladowym oraz syropem klonowym. Pochłonęłam go w zabójczym tępię i od razu nałożyłam sobie dwa kolejne. Gdy połknęłam już około siedem naleśników poczułam się pełna do tego stopnia, że zrobiło mi się niedobrze. Odsunęłam od siebie talerz i odchyliłam się na krześle.
- Może chcesz jakiś ziółek albo coś?- zapytał troskliwie mój osobisty opiekun.
- Nie, najchętniej położyłabym się na chwilę.
- Oczywiście. – To powiedziawszy od razu wstał żeby mi pomóc. Nie wiem po co odprowadził mnie aż do łóżka a potem jeszcze przykrył kocem, jakbym sama nie była wstanie się poruszać. Na odchodnym dodał jeszcze – Jakbyś czegoś potrzebowała to mnie zawołaj, dobrze?
- Yhm... jasne. – Naprawdę starałam się być miła ale nie potrafiłam kiedy traktował mnie jak dziecko. Nie musiałam się jednak dłużej strać bo po moim zapewnieniu od razu wyszedł pozostawiając mnie samą. Jak dobrze poleżeć sobie w ciszy. To może być mój ostatni w życiu spokojny dzień.
Rozmyślając o tym w jaki sposób mogę zginąć w ciągu najbliższych dni leżałam i leżałam. Oczywiście ktoś musiał mi znów przerwać i oczywiście znów musiał to być Eric, no bo któżby inny byłby na tyle odważny aby narażać się na mój gniew.
- Hejka skarbie, pora na kolację.
- Nie mów do mnie skarbie bo cię zatłukę.
- Dobrze skarbie.
- Czy ty musisz być taki irytujący?
- Tak skarbie.– Uśmiechnął się do mnie, a mnie o dziwo to rozśmieszyło. To najprawdopodobniej jeden z moich ostatnich uśmiechów – pomyślałam. Wstałam i razem z strażnikiem poszłam na posiłek. Kolacja była tak dobra, że wciągnęłam ją niemal na jednym oddechu. Poczekałam, aż chłopacy dokończą jeść i aż Jack, jak to miał w zwyczaju, zniknie w cieniu. Wtedy postanowiłam, że wypytam się jeszcze o Igrzyska, ponieważ później mogę nie mieć już okazji.
- Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym co mnie czeka na arenie?
- Pewnie, co chcesz wiedzieć?
- Może... co się ze mną stanie jak już umrę? Czy moja dusza tu zostanie? Czy trafię do Hadesu?
- Tego niestety nie wiem.
- A jak będzie wyglądała ta arena?
- Och, nie będzie to arena w stylu Koloseum. Arena to raczej przenośnia, tak naprawdę jest to dość duży obszar lasu.
- Skoro tak to w jaki sposób... publiczność będzie nas oglądać?
- Każdy z was będzie jakby nagrywany kamerą, tyle że nie będzie żadnej kamery, cała arena jest zaczarowana i będzie sama pokazywać gdzie jesteście co robicie.
- Zaczarowana?
- Nie wiem jak inaczej to ująć.
- Aha.
- Następne pytanie?
- Ile będzie trwał ten cały cyrk?
- Tak długo, aż pozostanie jeden heros.
- A jeśli nie będziemy chcieli ze sobą walczyć?
- Za to też odpowiadają te czary. Będąc na arenie nie będziecie sobą. Nie wiem jak to się będzie objawiać ale wiem, że będziecie się zabijać.
- Miłe...- czy to co mi się śniło było jakby proroczym snem? Czy śniła mi się arena? W sumie wszystko się zgadzało, ale dlaczego rzuciłam się na tego chłopaka? Było tam parę osób, a on nie wyróżniał się niczym szczególnym. – W jaki sposób będziemy się zabijać? Będzie nas tam dwunastu, tak?
- Yhm.
- Nie można przecież walczyć z jedenastoma osobami na raz, nie?
- Najpierw będziecie atakować tych, którzy będą reprezentowali najmniej lubianych bogów reprezentowanych przez was olimpijczyków. Ty z tego co wiem najpierw zaatakujesz Zeusa. – Czyli mogę mieć pewność w jakiś siedemdziesięciu procentach, że mój sen był zapowiedzią tego co się będzie działo jutro. Ale dlaczego w śnie nie pamiętałam, jak się tam znalazłam skoro teraz mam tego pełną świadomość gdzie się jutro znajdę? – Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie... chyba nie.
- Jak coś ci jeszcze przyjdzie do głowy to pytaj. – To powiedziawszy podziękował za posiłek i wyszedł z jadalni pozostawiając mnie samą.
Siedziałam tam jeszcze chwilę, aż w końcu udałam się do pokoju. Co robić? – pomyślałam. Chciałabym powiedzieć Nico jeszcze tak wiele. Usiadłam przy toaletce, która stała obok łóżka. Wyciągnęłam kartkę papieru, kopertę i długopis.
Zaczęłam pisać list. Napisałam w nim, żeby Nico mnie nie szukał i żeby wiedział, że w ostatnich chwilach życia będę o nim myślała. Napisałam jeszcze, że żałuję że nie spędziłam z nim więcej czasu i że teraz zrozumiałam jaki był dla mnie dobry i jak się mną opiekował.
Przeczytałam jeszcze list i włożyłam go do koperty, którą podpisałam „Dla Nico”. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do pokoju Erica. Zapukałam cicho i po chwili drzwi się otworzyły.
- Wejdź, proszę. – zaprosił mnie gestem. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie różniło się bardzo od mojego, no może tym, że panował w nim mały rozgardiasz. – Przepraszam, mam mały bałagan.
- Myślisz, że bałaganu nie widziałam? – uśmiechnęłam się ponieważ zawsze mówiłam tak swojej dawnej przyjaciółce z czasów gimnazjum.
- Usiądź, napijesz się czegoś?
- Nie dzięki, chciałam tylko, żebyś przekazał ten list Nico jeśli nie przeżyję. Zanieś to do domku Posejdona, albo do boksu Mrocznego. On będzie wiedział co zrobić.
- Okej, pewnie. – wziął ode mnie kopertę i schował ją do wewnętrznej kieszeni kurtki, która wisiała na wieszaku na drzwiach. – Na pewno niczego nie chcesz do picia?
- W sumie to napiłabym się gorącej czekolady.
- Dobra, to siadaj. – Usiadłam na fotelu, a Eric zamówił przez telefon dwie czekolady i ciastka. Po chwili usiadł naprzeciwko mnie na kanapie. – Jak się czujesz? – zapytał jak zawsze. Gdy się nad tym zastanowiłam, stwierdziłam, że mięśnie mam napięte ze strachu i stresu.
- Boję się. – odpowiedziałam szczerze.
- Mogę ci jakoś pomóc?
- Chyba nie. – Ktoś zapukał do drzwi.
- To pewnie nasza czekolada. – chłopak wstał i otworzył drzwi. Do pokoju wszedł jeden z kelnerów i postawił na ławie piękną srebrną tacę z dwoma filiżankami czekolady i talerzem ciastek. – Dzięki. – powiedział Eric do chłopaka
- Czy mógłbym w czymś jeszcze pomóc?
- Nie to wszystko. – lokaj opuścił pokój. – Proszę, częstuj się. - wzięłam jedną z filiżanek, upiłam łyk i muszę wam powiedzieć, że to było pyszne. Nie odzywając się do siebie sączyliśmy czekoladę przegryzając ciastkami. Mijały minuty i żadne z nas nie przerywało ciszy. Cieszyłam się czyjąś obecnością i tym, że ta obecność nie zobowiązuje mnie do podtrzymywania rozmowy. To były moje ostatnie chwile spokoju i poczucia bezpieczeństwa przed wejściem na arenę. Może nie było idealnie ale i tak czułam się szczęśliwa. Po pewnym czasie, gdy oboje już dawno skończyliśmy czekoladę, Eric wstał i włączył spokojną muzykę. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę prosząc mnie do tańca. A co mi szkodzi pomyślałam. Stanęliśmy na środku pokoju i kołysaliśmy się w rytm muzyki. Muszę powiedzieć, że chłopak ma naprawdę niezłe wyczucie rytmu. Gdy utwór dobiegł końca żadne z nas nie miało odwagi ruszyć się z miejsca. Staliśmy więc, ja wtuliłam się w pierś Erica, a on objął mnie delikatnie. Nie wiem co mną wtedy kierowało i teraz mam świadomość, że powinnam odmówić kiedy pytał się mnie czy chcę czegoś do picia, wyjść i spędzić tę noc siedząc samotnie w pokoju. Jednak tego nie zrobiłam, zostałam razem z nim, piłam czekoladę w jego towarzystwie, zgodziłam się na taniec, a potem jeszcze pokazałam mu, że potrzebuję jego bliskości. Posunęłam się nawet jeszcze dalej, mianowicie pozwoliłam na to żebyśmy całą noc leżeli przytuleni do siebie. Wiem byłam głupia robiąc mu nadzieję, ale tak bardzo potrzebowałam kogoś kto da mi poczucie bezpieczeństwa, tak się bałam i byłam taka pewna, że umrę, że nie myślałam o konsekwencjach.
W końcu nadszedł ranek. Poszłam do siebie wziąć prysznic i przebrać się w rzeczy, które mam mieć na arenie. Były to czarne spodnie, T-shirt, bluzo-kurtka softshel i skórzane buty, których nie założyłam bo wolałam mieć swoje martensy. Później, udałam się na śniadanie jednak byłam tak zestresowana, że ledwo zjadłam pół bułki z dżemem. Wypiłam kubek herbaty i czekałam aż ktoś mi powie co mam robić, gdzie iść, cokolwiek. Po pół godzinie przyszedł Jack razem z Ericiem.
- Mamy ciebie odprowadzić na arenę. – powiedział ten pierwszy.

- Okej. – odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Wstałam, a chłopacy złapali mnie za przedramiona. Zamknęłam oczy jednak nie czułam się tak komfortowo jak podczas podróży cieniem z Nico. Poczułam że strażnicy mnie puścili. Oznaczało to, że jestem już na arenie. Uchyliłam powieki i mój ostatni koszmar stał się rzeczywistością.


Mroczny





Ruszyliśmy przez Tartar wzdłuż ognistej rzeki, było tam okropniej niż sobie wyobrażałem... Szliśmy jak najszybciej się dało, lecz było to okropne kryształy podarowane przez władcę podziemia rozświetlały nam drogę. Szedłem pierwszy wyczuwałem miejsce w którym jest najwięcej potworów. Nie wiem co to za miejsce po prostu mój szósty zmysł kazał mi tam iść więc szedłem tam. Szczerze to Tartar nie wydawał mi się straszny raczej odrażający i bardziej bałem się smrodu, który tam panował niż tego, że jakiś potwór na mnie naskoczy. Z każdym krokiem jakaś cząstka mnie chciała zawrócić iść do domu ale nie pozwoliłem by to wzięło górę.
- Mroczny? Jak daleko jeszcze? - zapytał Nico
- Skąd mam wiedzieć co ja GPS?!
- Nie, ale kiedy lecisz to wiesz co do mini metra i co do milisekundy kiedy będziesz na miejscu.
- Tak ale to jest Tartar. Tu żądzą kompletnie inne prawa w sensie żaden pegaz jeszcze tu nie był ta dziura łamie wszelkie prawa fizyki i magii tak jak pryzmat łamie światło. - powiedziałem – za następnym wielkim kamieniem w lewo – szliśmy naprawdę długo co pewien czas zatrzymując się by się napić lub coś zjeść. To naprawdę były straszne męczarnie. Gdzieś w oddali zaważyłem jakieś latające coś i suche drzewa były tam dwie drogi jedna w prawo druga w lewo mimo iż widziałem, że ta w lewo jest bezpieczniejsza to mój szósty zmysł podpowiadał, że musimy iść w prawo. Zaufałem temu przeczuciu i to był błąd, znaczy droga była dobra tylko prowadziła przez terytorium klątw tych strasznie dziwnych potworów. Mimo wszystko wiedziałem, że musimy iść właśnie tą drogą nie wiem czemu po prostu coś mnie tam ciągnęło, jak magnes po prostu musiałem tam iść. Kiedy weszliśmy na terytorium klątw żadna z nich nie zaatakowała to było straszne bo ich tam chyba nie było, a to oznacza, że wszystkie poleciały obejrzeć Igrzyska, a to oznaczało, że mamy bardzo mało czasu. Przyśpieszyłem, musimy się tam dostać o wiele szybciej niż to możliwe, a jednak musimy.
- Czemu tak zasuwasz? - zapytał Marck
- 1. Musimy ich uratować jak najszybciej 2. Jesteśmy na terytorium klątw 3. ale nie ma tu żadnych klątw! Co oznacza, że wszystkie poleciały na Igrzyska Otchłani, a ponieważ nie spotkaliśmy jeszcze żadnego potwora to znaczy, że wszystkie spotkamy, kiedy dotrzemy na miejsce, a co gorsza będziemy musieli z nimi walczyć wszystkimi!
- 1. Fakt 2. Skąd to wiesz? 3. No to po nas!
- Annabeth mi opowiedziała wszystko co widzieli w Tartarze, dosłownie wszystko, a że moja wyobraźnia jest dość wybujała to łatwo mi sobie wszystko wyobrazić, a poza tym pachnie tu klątwą, a tam leży kawałek koszulki Percy'ego więc...
- Skąd wiesz, że to jego? - zapytał syn Hadesa.
- Bo na kilometr nim pachnie uwierz mi rzeczy herosów nie tracą ich zapachu nawet po solidnym praniu... - to naprawdę jest dziwne
- Aha... byłbyś dobrym zwierzakiem policyjnym wiesz co do kogo należy kiedy tylko to powąchasz ale dobra
- Tak czy siak musimy się znaleźć tam szybciej niż możemy więc wsiadajcie – posłusznie wsiedli na mój grzbiet, a ja wzbiłem się w powietrze, mieliśmy świadomość, że jesteśmy jak UFO na tle nieba lecąc tak sobie z pełną szybkością przez tą czeluść ale musieliśmy się tam szybko znaleźć, a ponieważ podróż cieniem mogła być zbyt ryzykowna nawet bardziej ryzykowna niż zabawa w UFO w środku Tartaru. Także więc lecieliśmy przez te czeluść długo za długo. Było tam strasznie zimno, ohydnie i śmierdząco. Leciałem ile sił w skrzydłach, czasami musiałem ostro skręcać żeby nie przywalić w stalaktyty które nagle przed nami wyrastały. Co pewien czas musieliśmy robić przystanki, kilka razy zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę podczas, której mogłem się zdrzemnąć ale to oznaczało przeokropne sny. Śniło mi się jakiś wielkie pomieszczenie, widownia i kino pełne potworów, a naprzeciw nich ekrany pokazujące różnych nastolatków. Po chwili zobaczyłem na jednym z nich Kornelią, na kolejnym Amelię a zaraz obok Martę. Biegły, zatrzymywały się żeby walczyć z najwidoczniej innymi herosami, a potem uciekały jak najdalej stamtąd. Na za każdym razem, gdy komuś udawało się innego kogoś zabić potwory ryczały z radości i podniecenia. Dzięki bogom drzemki były krótkie, ale i bardzo potrzebne. W pewnym momencie zasnąłem podczas lotu i prawie wpadliśmy do rzeki Lete, od tamtej chwili częściej lądowaliśmy abym odpoczął i przespał się chwilę, a nie, tak jak do tej pory, głównie na posiłek. Trwało w nieskończoność i wyglądało o tak: śpij, jedz, leć, śpij, jedz, leć, śpij, jedz, leć i tak w kółko przez zapewne kilka dni...
- A co jeśli nie dolecimy na czas? – spytał z desperacją w oczach Nico.
- Załóżmy, że jednak dolecimy, a potem wraz z naszymi przyjaciółmi powrócimy do Itaki - odpowiedziałem
- Jaśniej proszę?
- Powrócimy do domu po pokonaniu wielu trudności – w tym momencie miałem ochotę walnąć głową w skalną (?) ścianę obok, aczkolwiek nie zrobiłem tego bo zmarnowałbym tyko kilkanaście sekund podczas których moglibyśmy być bliżej celu. Nagle na dalekim końcu „drogi” zaważyłem nikłe świtało na samą myśl, że może to być arena uśmiechnąłem się , poczułem tą radość i jeszcze bardziej zacząłem tęsknić za porwanymi heroskami. Uroniłem kilka łez szczęścia co niestety nie umknęło uwadze Macka i Nico
- Mroczny czemu płaczesz? - zapytał strażnik
- Właśnie – dodał Czarny Książe
- Nie widzicie tego? - zapytałem
- Czego? - spytał duet
- Tego światełka na końcu o tam, tej małej iskry nadziei, która właśnie obudziła się w moim sercu, kiedy zobaczyłem to światło na końcu o tam – przyśpieszyłem jeszcze bardziej
- Jak poetycko... - powiedział Marck po czym przyjrzał się dokładniej temu światłu – rzeczywiście tam coś jest!
- Widzę! Mroczny myślisz, że to... – nie dokończył Nico
- TAK! Mam nadzieje, że to arena! - zbliżaliśmy się do źródła światła z zawrotną prędkością. Kiedy zbliżyliśmy się na odległość wystrzelenia z katapulty garnka, zaważyłem iż areną był spory kawałek lasu (skąd się w Tartarze wziął las?!) otoczony jakąś magiczną barierą, na której wyświetlone było niebo czy coś w tym stylu, podleciałem bliżej i dotknąłem tego kopytem, kopnęło mnie prądem. Obleciałem arenę dookoła i zobaczyłem coś w stylu loży dla VIP-ów, do której wielkim wejściem wchodziły dwie empeduzy, kiedy znikły za drzwiami postanowiliśmy włamać się tam, poprosiłem chłopaków by podali mi z torby patelnie zrobili to choć ich miny świadczyły o tym, że nie wiedzą po co mi patelnia. Moglibyśmy się tam łatwo wślizgnąć gdyby nie to , że jak na złość z nikąd pojawił się drugi porywacz mianowicie Eric:
- Czego wy tu chcecie?! - krzykną
- Przybyliśmy po naszych przyjaciół i czy wam się to podoba, czy nie zabieramy ich ze sobą! - odkrzyknąłem wściekły. Chłopak uśmiechną się smutno.
- Cóż chciałbym abyście ich stąd zabrali, ale niestety nie mogę wam na to pozwolić.
- A to niby dlaczego? - spytałem
- Bo chce sobie jeszcze pożyć!
- Jak mogłeś nas tak zdradzić Ericu!? - krzykną Marck na co Eric tylko wzruszył ramionami
- To zróbmy tak, ty nas wpuścisz, a my ich weźmiemy i zapomnimy o tym, że próbowałeś nam przeszkodzić – powiedziałem
- Chciałbym, ale nie! Przepuszczę was jeżeli ze mną wygracie, ale jeśli to ja was pokonam zginiecie na oczach wszystkich!
- Jeśli - mruknąłem
- Więc będziemy walczyć! - krzyknął Nico zeskakując ze mnie ze swoim mieczem. Eric także wyciągną miecz i zaczęli wymianę ciosów. W pewnym momencie Nico zaczął przegrywać, więc zamachnąłem się patelnią w głowę zdrajcy i o dziwo trafiłem. Chłopak osunął się na kolana otumaniony, w tym czasie chłopacy go związali, kiedy doszedł do siebie syn Hadesa trzymał mu miecz przy gardle.
- Łatwo mógłbym cię teraz zabić, ale tego nie zrobię, bo mam honor w przeciwieństwie do was. – wysyczał wściekle. Pozostawiliśmy zakneblowanego i zdezorientowanego chłopaka w schowku na miotły i zaczęliśmy szukać wejścia na arenę.
- A więc po to ci była patelnia? - zapytał strażnik
- Patelnia zawsze była, jest i będzie jak dla mnie najlepszą bronią. - odpowiedziałem przyczepiając ją do pasa od toreb. – nie tylko łukiem i mieczem, czy też sztyletem bądź maczugą da się walczyć, walczyć się da wszystkim co ma się pod kopytem, czy też ręką... Miejmy nadzieje, że to nie będzie Pyrrusowe zwycięstwo tylko jego przeciwieństwo...
- W sensie mamy przegrać? - spytał duecik
- Nie, Pyrrusowe zwycięstwo to takie okupione ogromnymi stratami, a my chcemy wygrać bez większych strat! Kapujecie frazę?
- Tak! - odpowiedzieli
-----------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo ale to baaardzo ładnie prosimy o komentarze 1 komentarz = 1 pączek dla Mrocznego :)

5 komentarzy:

  1. Ok rozdział fajny
    Pytania:
    Kiedy następny
    Kiedy wròcą do obozu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. niedługo, w 10 może 11 rozdziale no i powiem tylko, że dużo się będzie działo ^_^
      ~ Współautorka (Kornelia)

      Usuń
  2. Nominowałam was do LBA
    Oto link: http://przygody-heroski-elizabeth.blogspot.com/p/nominacje.html

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajne. Wszystko super, ale wy czasem zapominacie o jednej rzeczy. Mianowicie Mroczny nie jest człowiekiem. Np. Fragment " odpowiedziałem przyczepiając ją do pasa od toreb" jest tego siwtnym przykładem. Popracujcie nad tym i będzie ok.

    OdpowiedzUsuń