Witajcie herosi oto nowy rozdział! Mamy nadzieje, że się spodoba ;)
----------------------------------------------------------------------------------------------
Kornelia
W nocy, miałam oczywiście te straszne sny herosowe, od
których nie da się uciec. Śniło mi się, że jestem na polanie w
lesie, a wokół niej stoją inni nastolatkowie. Rozejrzałam się i
zauważyłam Amelię i Martę. Co one tu robią? Nie wiedziałam
nawet co ja tu robię ani o co tu chodzi. Przyjrzałam się
pozostałym ludziom, ale nie rozpoznałam nikogo więcej. Gdy
starałam się skupić na tym co się działo wcześniej mój mózg
zaczął działać jak mucha w smole. Nie mogłam niczego skojarzyć,
nie pamiętałam niczego oprócz, życia w obozie no i w Los Angeles.
Nagle rozległ się gong, a ja zapragnęłam zabić wszystkich tu
zebranych. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale próbowałam z
tym walczyć. Jednak moja druga ja, ta żądna krwi, kierowała mnie
w stronę chłopaka, który miał niezwykle niebieskie oczy. Nie
wiedziałam, jak moje ciało reaguje, czułam się jakbym siedziała
w rozpędzonym wózku sklepowym i nie miała nad nim żadnej
kontroli. Skupiłam, się i udało mi się przejąć kontrolę nad
sobą. Odwróciłam się i pobiegłam prosto w las. Walczyłam ze
samą sobą o kontrolę nad moimi ruchami, ale stawało się to coraz
trudniejsze i wymagało coraz więcej koncentracji, a ja byłam już
zmęczona co było dziwne bo biegłam może przez jakieś dwie
minuty, a kondycję z tego co pamiętam mam dobrą. W końcu po
przebiegnięciu jakiś dwóch kilometrów dałam za wygraną i
przestałam się silić na kontrolę nad swoim ciałem. Od razu
wykorzystała to moja ciemna strona. I mimo tego, że czułam się
wykończona,
zaczęłam przyspieszać i biegłam dalej. Zagłębiałam
się coraz bardziej w las, a nie miałam żadnej broni do obrony
przed dzikimi zwierzętami. Zaczęłam się bać, że zza któregoś
drzewa skoczy na mnie jakiś wilk, lis, a nawet wybiegnie sarna,
która mnie rozdepcze. Nie mogłam jednak przejąć kontroli, nie
miałam wystarczająco siły by się skoncentrować. Nagle, skręciłam
między drzewa i biegłam prosto w stronę wielkiego dębu. Tuż
przed nim zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła sprawdzając czy
nie ma nikogo w zasięgu wzroku. Upewniwszy się, że nikt mnie nie
obserwuje spojrzałam w górę i zobaczyłam zamaskowany łuk i
kołczan pełen strzał. To jest to czego potrzebowałam, ale skąd
ta krwiożercza ja mogła to wiedzieć? To wszystko było coraz
dziwniejsze. Wspinałam się na drzewo z niezwykłą zwinnością aż
dotarłam do broni. Moje ciało nadal było pod kontrolą tej bestii
jaka się we mnie obudziła po tym jak rozbrzmiał gong. Przestałam
zwracać uwagę na to co się dzieje wokół mnie i postanowiłam
zastanowić się nad moją sytuacją. No więc, jestem w jakimś
nieznanym mi lesie, moim ciałem zawładnęła jakaś niepohamowana
chęć zabicia każdego kogo zobaczę, a do tego nie mam pojęcia jak
się tu znalazłam. Nie no, nie ma co, kolorowo i tęczowo jak w
Hadesie. No i nagle otwieram oczy i... jestem w swoim pokoju w
apartamencie, na dwunastym piętrze w cudownym mieście Tajnaros.
Głowę mam zwróconą w stronę „okna” z widokiem Manhattanu.
Nie chciałam na to patrzeć, ponieważ było to dla mnie zbyt
bolesne. Przewróciłam się na drugi bok i zauważam Erica opartego
o framugę i przyglądającego mi się. Od razu poczułam się
speszona, ponieważ kiedy spałam prawie całkowicie się odkryłam,
jak to miałam w zwyczaju więc byłam w samej bieliźnie. Szybko
naciągnęłam na siebie kołdrę wtedy chłopak się odezwał
-
Nie bój się, przecież nic ci nie zrobię – powiedział
uśmiechając się smutno – jutro Igrzyska, dzisiaj masz ostatnie
zajęcia. Jack sprawdzi ile się nauczyłaś, a ja zadbam abyś
dzisiaj odpoczęła i nabrała sił przed wejściem na arenę. Za
dziesięć minut będzie śniadanie.
Odwrócił się i wyszedł.
Przez chwilę nie ruszałam się z łóżka chcąc ogarnąć co
oznaczał mój koszmarny sen i co właśnie się dowiedziałam od
Erica. W końcu dałam za wygraną bo moja mózgownica nie dawała
rady. Wstałam i wyciągnęłam z szafy jakieś spodnie, koszulkę i
bluzę. Włosy związałam w kitkę i poszłam do łazienki umyć
zęby i przemyć twarz wodą żeby się obudzić. Udałam się do
jadalni ale nie miałam apetytu więc wypiłam tylko kubek kawy
zbożowej. Po śniadaniu poszłam z Jackiem na salę treningową, a
on stwierdził, że jestem beznadziejna i tylko cud może sprawić,
że wygram igrzyska. Nie ma co, miły gostek. Na pożegnanie
powiedziałam mu, żeby się walił i skierowałam się do
biblioteki, ponieważ tam na pewno będzie cicho, a do tego znalazłam
miejsce gdzie nikt nie zagląda, więc będę mogła liczyć na
spokój. Weszłam do czytelni i za trzecim regałem skręciłam w
prawo. Na końcu korytarza utworzonego z książek była mała
przerwa w ciągu regałów. Mała jednak wystarczająco duża żeby
zwinąć się tam w kłębek i pozostać niezauważonym. Usiadłam na
podłodze, oparłam głowę o ścianę i zamknęłam oczy. Zagłębiłam
się w swoich myślach, dotyczyły one głównie mojego dziwnego snu,
Erica, Igrzysk i tych których już najprawdopodobniej nigdy nie
zobaczę. Wróciłam myślami do dni spędzonych z Mrocznym, do
chwili kiedy Nico mnie uratował i przyprowadził do obozu.
Przypomniałam sobie moment kiedy pierwszy raz podróżowałam
cieniem, no i jak Nico nie chciał mi powiedzieć prawdy. Czułam się
wtedy że tracę grunt pod nogami, bo on był pierwszą osobą jakiej
zaufałam od bardzo dawna i to po spędzeniu jednego dnia, a on miał
przede mną tajemnice, nie ufał mi. Teraz wydaje mi się tamta moja
złość taka bezsensowna... no i teraz rozumiem dlaczego nie chciał
mi powiedzieć o podróży cieniem... on zawsze się o mnie
troszczył. I nagle do mnie dotarło, że już go więcej nie
zobaczę, już nigdy nie spojrzę w jego oczy. To już koniec.
Igrzyska czas zacząć. Wolałabym już chyba zginąć w walce z
potworem niż zginąć dla uciech potwora, no ale cóż, moja
przyszłość nie należy już do mnie. Ja już nie mam przyszłości.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do biblioteki. Żeby mieć
pewność, że nikt mnie nie zobaczy podciągnęłam nogi pod brodę.
Kimkolwiek był ten ktoś przeszedł obok trzeciego rzędy regałów
nie zauważając mnie. Pokręcił się jeszcze trochę między
regałami i wyszedł, a ja wróciłam do swoich rozmyślań. Nie
mogłam się jednak długo nacieszyć samotnością, ponieważ znów
ktoś wszedł do czytelni.
- Kornelia, wiem, że tu jesteś. –
Nie no tylko Erica mi tu brakowało. Może jak będę cicho to uzna,
że mnie tu jednak nie ma i sobie pójdzie? Chwilę później
wiedziałam, że dla mnie limit spokoju i ciszy na dzień dzisiejszy
został wyczerpany. Mianowicie, okazało się, że Eric dokładnie
wiedział gdzie jestem ponieważ skierował się prosto do mnie.
-
Skąd wiedziałeś gdzie jestem? – zapytałam lekko podirytowana, w
końcu nikt nigdy jeszcze nie znalazł mnie tutaj.
- Szósty
zmysł.- Uśmiechnął się szarmancko i wyciągnął dłoń żeby
pomóc mi wstać. Zignorowałam ten gest i wstałam sama. Zrobiłam
to jednak za szybko i zakręciło mi się w głowie. Jasne plamki
zatańczyły mi przed oczami i byłabym się przewróciła gdyby nie
wkurzająco uprzejmy Eric. Dlaczego im bardziej mu pokazuje, że nim
gardzę lub że czuję do niego nienawiść tym bardziej on jest dla
mnie miły? Można to porównać do krzyczenia na stół ponieważ
się o niego uderzyło. Skutek jest porównywalny, no może różni
się to tym, że gdyby Eric był stołem to by mi jeszcze dokopał.
- Czy ty zawsze musisz być taka uparta i robić wszystko po
swojemu? – powiedział do mnie tonem jakim się mówi do dziecka
żeby nie bujało się na krześle bo znów się przewróci i nabije
sobie guza.
- Tak. O co chodzi?- Zapytałam oschle.
- Jeszcze
nic dzisiaj nie jadłaś, a jest już czternasta.
- Skąd wiesz
która godzina? Przecież tu dzień nie różni się od nocy.
-
Dzięki cudownemu wynalazkowi jakim jest zegarek.
- Mówił ci
ktoś kiedyś że jesteś wkurzający?
- A tobie, że pięknie
wyglądasz jak się złościsz?
- Och tak, mój były z którym
chodziłam w szóstej klasie. Straszny debil. – spojrzałam
znacząco na Erica, a ten jak zwykle udał, że nie zauważył tej
subtelnej aluzji.
- Choć i nie marudź.
- Można wiedzieć
gdzie mnie ciągniesz?
- A jak ci się wydaje? Na lunch.
- Nie jestem głodna. – oczywiście puścił moja uwagę mimo
uszu i zaciągnął do jadalni. Spróbowałam jeszcze raz
zaprotestować jednak jakby na złość zaburczało mi w brzuchu i to
tak głośno, że chłopak to na pewno usłyszał. Usiadłam na
krześle, nałożyłam sobie naleśnika i polałam go sosem
czekoladowym oraz syropem klonowym. Pochłonęłam go w zabójczym
tępię i od razu nałożyłam sobie dwa kolejne. Gdy połknęłam
już około siedem naleśników poczułam się pełna do tego
stopnia, że zrobiło mi się niedobrze. Odsunęłam od siebie talerz
i odchyliłam się na krześle.
- Może chcesz jakiś ziółek
albo coś?- zapytał troskliwie mój osobisty opiekun.
- Nie,
najchętniej położyłabym się na chwilę.
- Oczywiście. –
To powiedziawszy od razu wstał żeby mi pomóc. Nie wiem po co
odprowadził mnie aż do łóżka a potem jeszcze przykrył kocem,
jakbym sama nie była wstanie się poruszać. Na odchodnym dodał
jeszcze – Jakbyś czegoś potrzebowała to mnie zawołaj, dobrze?
-
Yhm... jasne. – Naprawdę starałam się być miła ale nie
potrafiłam kiedy traktował mnie jak dziecko. Nie musiałam się
jednak dłużej strać bo po moim zapewnieniu od razu wyszedł
pozostawiając mnie samą. Jak dobrze poleżeć sobie w ciszy. To
może być mój ostatni w życiu spokojny dzień.
Rozmyślając o
tym w jaki sposób mogę zginąć w ciągu najbliższych dni leżałam
i leżałam. Oczywiście ktoś musiał mi znów przerwać i
oczywiście znów musiał to być Eric, no bo któżby inny byłby na
tyle odważny aby narażać się na mój gniew.
- Hejka skarbie,
pora na kolację.
- Nie mów do mnie skarbie bo cię zatłukę.
-
Dobrze skarbie.
- Czy ty musisz być taki irytujący?
- Tak
skarbie.– Uśmiechnął się do mnie, a mnie o dziwo to
rozśmieszyło. To najprawdopodobniej jeden z moich ostatnich
uśmiechów – pomyślałam. Wstałam i razem z strażnikiem poszłam
na posiłek. Kolacja była tak dobra, że wciągnęłam ją niemal na
jednym oddechu. Poczekałam, aż chłopacy dokończą jeść i aż
Jack, jak to miał w zwyczaju, zniknie w cieniu. Wtedy postanowiłam,
że wypytam się jeszcze o Igrzyska, ponieważ później mogę nie
mieć już okazji.
- Możesz mi powiedzieć coś więcej o tym co
mnie czeka na arenie?
- Pewnie, co chcesz wiedzieć?
- Może...
co się ze mną stanie jak już umrę? Czy moja dusza tu zostanie?
Czy trafię do Hadesu?
- Tego niestety nie wiem.
- A jak
będzie wyglądała ta arena?
- Och, nie będzie to arena w stylu
Koloseum. Arena to raczej przenośnia, tak naprawdę jest to dość
duży obszar lasu.
- Skoro tak to w jaki sposób... publiczność
będzie nas oglądać?
- Każdy z was będzie jakby nagrywany
kamerą, tyle że nie będzie żadnej kamery, cała arena jest
zaczarowana i będzie sama pokazywać gdzie jesteście co robicie.
-
Zaczarowana?
- Nie wiem jak inaczej to ująć.
- Aha.
-
Następne pytanie?
- Ile będzie trwał ten cały cyrk?
- Tak
długo, aż pozostanie jeden heros.
- A jeśli nie będziemy
chcieli ze sobą walczyć?
- Za to też odpowiadają te czary.
Będąc na arenie nie będziecie sobą. Nie wiem jak to się będzie
objawiać ale wiem, że będziecie się zabijać.
- Miłe...- czy
to co mi się śniło było jakby proroczym snem? Czy śniła mi się
arena? W sumie wszystko się zgadzało, ale dlaczego rzuciłam się
na tego chłopaka? Było tam parę osób, a on nie wyróżniał się
niczym szczególnym. – W jaki sposób będziemy się zabijać?
Będzie nas tam dwunastu, tak?
- Yhm.
- Nie można przecież
walczyć z jedenastoma osobami na raz, nie?
- Najpierw będziecie
atakować tych, którzy będą reprezentowali najmniej lubianych
bogów reprezentowanych przez was olimpijczyków. Ty z tego co wiem
najpierw zaatakujesz Zeusa. – Czyli mogę mieć pewność w jakiś
siedemdziesięciu procentach, że mój sen był zapowiedzią tego co
się będzie działo jutro. Ale dlaczego w śnie nie pamiętałam,
jak się tam znalazłam skoro teraz mam tego pełną świadomość
gdzie się jutro znajdę? – Masz jeszcze jakieś pytania?
-
Nie... chyba nie.
- Jak coś ci jeszcze przyjdzie do głowy to
pytaj. – To powiedziawszy podziękował za posiłek i wyszedł z
jadalni pozostawiając mnie samą.
Siedziałam tam jeszcze
chwilę, aż w końcu udałam się do pokoju. Co robić? –
pomyślałam. Chciałabym powiedzieć Nico jeszcze tak wiele.
Usiadłam przy toaletce, która stała obok łóżka. Wyciągnęłam
kartkę papieru, kopertę i długopis.
Zaczęłam pisać list.
Napisałam w nim, żeby Nico mnie nie szukał i żeby wiedział, że
w ostatnich chwilach życia będę o nim myślała. Napisałam
jeszcze, że żałuję że nie spędziłam z nim więcej czasu i że
teraz zrozumiałam jaki był dla mnie dobry i jak się mną
opiekował.
Przeczytałam jeszcze list i włożyłam go do
koperty, którą podpisałam „Dla Nico”. Wyszłam z pokoju i
skierowałam się do pokoju Erica. Zapukałam cicho i po chwili drzwi
się otworzyły.
- Wejdź, proszę. – zaprosił mnie gestem.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie różniło się bardzo od
mojego, no może tym, że panował w nim mały rozgardiasz. –
Przepraszam, mam mały bałagan.
- Myślisz, że bałaganu nie
widziałam? – uśmiechnęłam się ponieważ zawsze mówiłam tak
swojej dawnej przyjaciółce z czasów gimnazjum.
- Usiądź,
napijesz się czegoś?
- Nie dzięki, chciałam tylko, żebyś
przekazał ten list Nico jeśli nie przeżyję. Zanieś to do domku
Posejdona, albo do boksu Mrocznego. On będzie wiedział co zrobić.
- Okej, pewnie. – wziął ode mnie kopertę i schował ją do
wewnętrznej kieszeni kurtki, która wisiała na wieszaku na
drzwiach. – Na pewno niczego nie chcesz do picia?
- W sumie to
napiłabym się gorącej czekolady.
- Dobra, to siadaj. –
Usiadłam na fotelu, a Eric zamówił przez telefon dwie czekolady i
ciastka. Po chwili usiadł naprzeciwko mnie na kanapie. – Jak się
czujesz? – zapytał jak zawsze. Gdy się nad tym zastanowiłam,
stwierdziłam, że mięśnie mam napięte ze strachu i stresu.
-
Boję się. – odpowiedziałam szczerze.
- Mogę ci jakoś
pomóc?
- Chyba nie. – Ktoś zapukał do drzwi.
- To pewnie
nasza czekolada. – chłopak wstał i otworzył drzwi. Do pokoju
wszedł jeden z kelnerów i postawił na ławie piękną srebrną
tacę z dwoma filiżankami czekolady i talerzem ciastek. – Dzięki.
– powiedział Eric do chłopaka
- Czy mógłbym w czymś jeszcze
pomóc?
- Nie to wszystko. – lokaj opuścił pokój. – Proszę,
częstuj się. - wzięłam jedną z filiżanek, upiłam łyk i muszę
wam powiedzieć, że to było pyszne. Nie odzywając się do siebie
sączyliśmy czekoladę przegryzając ciastkami. Mijały minuty i
żadne z nas nie przerywało ciszy. Cieszyłam się czyjąś
obecnością i tym, że ta obecność nie zobowiązuje mnie do
podtrzymywania rozmowy. To były moje ostatnie chwile spokoju i
poczucia bezpieczeństwa przed wejściem na arenę. Może nie było
idealnie ale i tak czułam się szczęśliwa. Po pewnym czasie, gdy
oboje już dawno skończyliśmy czekoladę, Eric wstał i włączył
spokojną muzykę. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę prosząc
mnie do tańca. A co mi szkodzi pomyślałam. Stanęliśmy na środku
pokoju i kołysaliśmy się w rytm muzyki. Muszę powiedzieć, że
chłopak ma naprawdę niezłe wyczucie rytmu. Gdy utwór dobiegł
końca żadne z nas nie miało odwagi ruszyć się z miejsca.
Staliśmy więc, ja wtuliłam się w pierś Erica, a on objął mnie
delikatnie. Nie wiem co mną wtedy kierowało i teraz mam świadomość,
że powinnam odmówić kiedy pytał się mnie czy chcę czegoś do
picia, wyjść i spędzić tę noc siedząc samotnie w pokoju. Jednak
tego nie zrobiłam, zostałam razem z nim, piłam czekoladę w jego
towarzystwie, zgodziłam się na taniec, a potem jeszcze pokazałam
mu, że potrzebuję jego bliskości. Posunęłam się nawet jeszcze
dalej, mianowicie pozwoliłam na to żebyśmy całą noc leżeli
przytuleni do siebie. Wiem byłam głupia robiąc mu nadzieję, ale
tak bardzo potrzebowałam kogoś kto da mi poczucie bezpieczeństwa,
tak się bałam i byłam taka pewna, że umrę, że nie myślałam o
konsekwencjach.
W końcu nadszedł ranek. Poszłam do siebie
wziąć prysznic i przebrać się w rzeczy, które mam mieć na
arenie. Były to czarne spodnie, T-shirt, bluzo-kurtka softshel i
skórzane buty, których nie założyłam bo wolałam mieć swoje
martensy. Później, udałam się na śniadanie jednak byłam tak
zestresowana, że ledwo zjadłam pół bułki z dżemem. Wypiłam
kubek herbaty i czekałam aż ktoś mi powie co mam robić, gdzie
iść, cokolwiek. Po pół godzinie przyszedł Jack razem z
Ericiem.
- Mamy ciebie odprowadzić na arenę. – powiedział ten
pierwszy.
- Okej. – odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Wstałam, a
chłopacy złapali mnie za przedramiona. Zamknęłam oczy jednak nie
czułam się tak komfortowo jak podczas podróży cieniem z Nico.
Poczułam że strażnicy mnie puścili. Oznaczało to, że jestem już
na arenie. Uchyliłam powieki i mój ostatni koszmar stał się
rzeczywistością.
Mroczny
Ruszyliśmy przez Tartar wzdłuż ognistej rzeki, było tam
okropniej niż sobie wyobrażałem... Szliśmy jak najszybciej się
dało, lecz było to okropne kryształy podarowane przez władcę
podziemia rozświetlały nam drogę. Szedłem pierwszy wyczuwałem
miejsce w którym jest najwięcej potworów. Nie wiem co to za
miejsce po prostu mój szósty zmysł kazał mi tam iść więc
szedłem tam. Szczerze to Tartar nie wydawał mi się straszny raczej
odrażający i bardziej bałem się smrodu, który tam panował niż
tego, że jakiś potwór na mnie naskoczy. Z każdym krokiem jakaś
cząstka mnie chciała zawrócić iść do domu ale nie pozwoliłem
by to wzięło górę.
- Mroczny? Jak daleko jeszcze? - zapytał
Nico
- Skąd mam wiedzieć co ja GPS?!
- Nie, ale kiedy lecisz
to wiesz co do mini metra i co do milisekundy kiedy będziesz na
miejscu.
- Tak ale to jest Tartar. Tu żądzą kompletnie inne
prawa w sensie żaden pegaz jeszcze tu nie był ta dziura łamie
wszelkie prawa fizyki i magii tak jak pryzmat łamie światło. -
powiedziałem – za następnym wielkim kamieniem w lewo – szliśmy
naprawdę długo co pewien czas zatrzymując się by się napić lub
coś zjeść. To naprawdę były straszne męczarnie. Gdzieś w
oddali zaważyłem jakieś latające coś i suche drzewa były tam
dwie drogi jedna w prawo druga w lewo mimo iż widziałem, że ta w
lewo jest bezpieczniejsza to mój szósty zmysł podpowiadał, że
musimy iść w prawo. Zaufałem temu przeczuciu i to był błąd,
znaczy droga była dobra tylko prowadziła przez terytorium klątw
tych strasznie dziwnych potworów. Mimo wszystko wiedziałem, że
musimy iść właśnie tą drogą nie wiem czemu po prostu coś mnie
tam ciągnęło, jak magnes po prostu musiałem tam iść. Kiedy
weszliśmy na terytorium klątw żadna z nich nie zaatakowała to
było straszne bo ich tam chyba nie było, a to oznacza, że
wszystkie poleciały obejrzeć Igrzyska, a to oznaczało, że mamy
bardzo mało czasu. Przyśpieszyłem, musimy się tam dostać o wiele
szybciej niż to możliwe, a jednak musimy.
- Czemu tak zasuwasz?
- zapytał Marck
- 1. Musimy ich uratować jak najszybciej 2.
Jesteśmy na terytorium klątw 3. ale nie ma tu żadnych klątw! Co
oznacza, że wszystkie poleciały na Igrzyska Otchłani, a ponieważ
nie spotkaliśmy jeszcze żadnego potwora to znaczy, że wszystkie
spotkamy, kiedy dotrzemy na miejsce, a co gorsza będziemy musieli z
nimi walczyć wszystkimi!
- 1. Fakt 2. Skąd to wiesz? 3. No to po
nas!
- Annabeth mi opowiedziała wszystko co widzieli w Tartarze,
dosłownie wszystko, a że moja wyobraźnia jest dość wybujała to
łatwo mi sobie wszystko wyobrazić, a poza tym pachnie tu klątwą,
a tam leży kawałek koszulki Percy'ego więc...
- Skąd wiesz, że
to jego? - zapytał syn Hadesa.
- Bo na kilometr nim pachnie
uwierz mi rzeczy herosów nie tracą ich zapachu nawet po solidnym
praniu... - to naprawdę jest dziwne
- Aha... byłbyś dobrym
zwierzakiem policyjnym wiesz co do kogo należy kiedy tylko to
powąchasz ale dobra
- Tak czy siak musimy się znaleźć tam
szybciej niż możemy więc wsiadajcie – posłusznie wsiedli na mój
grzbiet, a ja wzbiłem się w powietrze, mieliśmy świadomość, że
jesteśmy jak UFO na tle nieba lecąc tak sobie z pełną szybkością
przez tą czeluść ale musieliśmy się tam szybko znaleźć, a
ponieważ podróż cieniem mogła być zbyt ryzykowna nawet bardziej
ryzykowna niż zabawa w UFO w środku Tartaru. Także więc
lecieliśmy przez te czeluść długo za długo. Było tam strasznie
zimno, ohydnie i śmierdząco. Leciałem ile sił w skrzydłach,
czasami musiałem ostro skręcać żeby nie przywalić w stalaktyty
które nagle przed nami wyrastały. Co pewien czas musieliśmy robić
przystanki, kilka razy zatrzymaliśmy się na dłuższą przerwę
podczas, której mogłem się zdrzemnąć ale to oznaczało
przeokropne sny. Śniło mi się jakiś wielkie pomieszczenie,
widownia i kino pełne potworów, a naprzeciw nich ekrany pokazujące
różnych nastolatków. Po chwili zobaczyłem na jednym z nich
Kornelią, na kolejnym Amelię a zaraz obok Martę. Biegły,
zatrzymywały się żeby walczyć z najwidoczniej innymi herosami, a
potem uciekały jak najdalej stamtąd. Na za każdym razem, gdy komuś
udawało się innego kogoś zabić potwory ryczały z radości i
podniecenia. Dzięki bogom drzemki były krótkie, ale i bardzo
potrzebne. W pewnym momencie zasnąłem podczas lotu i prawie
wpadliśmy do rzeki Lete, od tamtej chwili częściej lądowaliśmy
abym odpoczął i przespał się chwilę, a nie, tak jak do tej pory,
głównie na posiłek. Trwało w nieskończoność i wyglądało o
tak: śpij, jedz, leć, śpij, jedz, leć, śpij, jedz, leć i tak w
kółko przez zapewne kilka dni...
- A co jeśli nie dolecimy na
czas? – spytał z desperacją w oczach Nico.
- Załóżmy, że
jednak dolecimy, a potem wraz z naszymi przyjaciółmi powrócimy do
Itaki - odpowiedziałem
- Jaśniej proszę?
- Powrócimy do
domu po pokonaniu wielu trudności – w tym momencie miałem ochotę
walnąć głową w skalną (?) ścianę obok, aczkolwiek nie
zrobiłem tego bo zmarnowałbym tyko kilkanaście sekund podczas
których moglibyśmy być bliżej celu. Nagle na dalekim końcu
„drogi” zaważyłem nikłe świtało na samą myśl, że może to
być arena uśmiechnąłem się , poczułem tą radość i jeszcze
bardziej zacząłem tęsknić za porwanymi heroskami. Uroniłem kilka
łez szczęścia co niestety nie umknęło uwadze Macka i Nico
-
Mroczny czemu płaczesz? - zapytał strażnik
- Właśnie –
dodał Czarny Książe
- Nie widzicie tego? - zapytałem
-
Czego? - spytał duet
- Tego światełka na końcu o tam, tej
małej iskry nadziei, która właśnie obudziła się w moim sercu,
kiedy zobaczyłem to światło na końcu o tam – przyśpieszyłem
jeszcze bardziej
- Jak poetycko... - powiedział Marck po czym
przyjrzał się dokładniej temu światłu – rzeczywiście tam coś
jest!
- Widzę! Mroczny myślisz, że to... – nie dokończył
Nico
- TAK! Mam nadzieje, że to arena! - zbliżaliśmy się do
źródła światła z zawrotną prędkością. Kiedy zbliżyliśmy
się na odległość wystrzelenia z katapulty garnka, zaważyłem iż
areną był spory kawałek lasu (skąd się w Tartarze wziął las?!)
otoczony jakąś magiczną barierą, na której wyświetlone było
niebo czy coś w tym stylu, podleciałem bliżej i dotknąłem tego
kopytem, kopnęło mnie prądem. Obleciałem arenę dookoła i
zobaczyłem coś w stylu loży dla VIP-ów, do której wielkim
wejściem wchodziły dwie empeduzy, kiedy znikły za drzwiami
postanowiliśmy włamać się tam, poprosiłem chłopaków by podali
mi z torby patelnie zrobili to choć ich miny świadczyły o tym, że
nie wiedzą po co mi patelnia. Moglibyśmy się tam łatwo wślizgnąć
gdyby nie to , że jak na złość z nikąd pojawił się drugi
porywacz mianowicie Eric:
- Czego wy tu chcecie?! - krzykną
-
Przybyliśmy po naszych przyjaciół i czy wam się to podoba, czy
nie zabieramy ich ze sobą! - odkrzyknąłem wściekły. Chłopak
uśmiechną się smutno.
- Cóż chciałbym abyście ich stąd
zabrali, ale niestety nie mogę wam na to pozwolić.
- A to niby
dlaczego? - spytałem
- Bo chce sobie jeszcze pożyć!
- Jak
mogłeś nas tak zdradzić Ericu!? - krzykną Marck na co Eric tylko
wzruszył ramionami
- To zróbmy tak, ty nas wpuścisz, a my ich
weźmiemy i zapomnimy o tym, że próbowałeś nam przeszkodzić –
powiedziałem
- Chciałbym, ale nie! Przepuszczę was jeżeli ze
mną wygracie, ale jeśli to ja was pokonam zginiecie na oczach
wszystkich!
- Jeśli - mruknąłem
- Więc będziemy walczyć!
- krzyknął Nico zeskakując ze mnie ze swoim mieczem. Eric także
wyciągną miecz i zaczęli wymianę ciosów. W pewnym momencie Nico
zaczął przegrywać, więc zamachnąłem się patelnią w głowę
zdrajcy i o dziwo trafiłem. Chłopak osunął się na kolana
otumaniony, w tym czasie chłopacy go związali, kiedy doszedł do
siebie syn Hadesa trzymał mu miecz przy gardle.
- Łatwo mógłbym
cię teraz zabić, ale tego nie zrobię, bo mam honor w
przeciwieństwie do was. – wysyczał wściekle. Pozostawiliśmy
zakneblowanego i zdezorientowanego chłopaka w schowku na miotły i
zaczęliśmy szukać wejścia na arenę.
- A więc po to ci była
patelnia? - zapytał strażnik
- Patelnia zawsze była, jest i
będzie jak dla mnie najlepszą bronią. - odpowiedziałem
przyczepiając ją do pasa od toreb. – nie tylko łukiem i mieczem,
czy też sztyletem bądź maczugą da się walczyć, walczyć się da
wszystkim co ma się pod kopytem, czy też ręką... Miejmy nadzieje,
że to nie będzie Pyrrusowe zwycięstwo tylko jego
przeciwieństwo...
- W sensie mamy przegrać? - spytał duecik
-
Nie, Pyrrusowe zwycięstwo to takie okupione ogromnymi stratami, a my
chcemy wygrać bez większych strat! Kapujecie frazę?
- Tak! -
odpowiedzieli
-----------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo ale to baaardzo ładnie prosimy o komentarze 1 komentarz = 1 pączek dla Mrocznego :)
Ok rozdział fajny
OdpowiedzUsuńPytania:
Kiedy następny
Kiedy wròcą do obozu
niedługo, w 10 może 11 rozdziale no i powiem tylko, że dużo się będzie działo ^_^
Usuń~ Współautorka (Kornelia)
Fajne
OdpowiedzUsuńNominowałam was do LBA
OdpowiedzUsuńOto link: http://przygody-heroski-elizabeth.blogspot.com/p/nominacje.html
Fajne. Wszystko super, ale wy czasem zapominacie o jednej rzeczy. Mianowicie Mroczny nie jest człowiekiem. Np. Fragment " odpowiedziałem przyczepiając ją do pasa od toreb" jest tego siwtnym przykładem. Popracujcie nad tym i będzie ok.
OdpowiedzUsuń