Zeus zabrania!!!grzmot.ogg

Muahahahahaha xDD

Muahahahahaha xDD

piątek, 21 lutego 2014

Rozdział 8

Oto 8 rozdział herosi, grzecznie proszę o komentarze i mam nadzieje, że rozdział wam się spodoba dedykacja dla wszystkich, którzy tego bloga czytają :)
___________________________________________________________________


Kornelia




Jestem tu już nie wiem jak długo. W Tajnaros nie ma różnicy między dniem a nocą i jest to naprawdę męczące. Wróćmy jednak do przyczyny mojego pobytu tutaj, czyli Igrzyska Otchłani. Po moim... incydencie z wazonem Eric naprawdę nie odstępuje mnie na krok, no może z wyjątkiem czasu kiedy szkoli mnie Jack. Przygotowanie mnie do tej koszmarnej gry ruszyło pełną parą już drugiego dnia po moim przybyciu. Dux uczy mnie szermierki, rzucania oszczepem oraz nożem, posługiwania się maczugom i sztuki walki, między innymi karate. Nie powiem żebym lubiła te zajęcia jednak mam świadomość że jest to niezbędne do widowiska w którym mam wziąć udział. Prawdę mówiąc robi mi się niedobrze jak pomyślę o tym co czeka mnie za kilka dni. O wiele bardziej wolę zajęcia z Sanguisem, który stara się jak może zapewnić mi jak największe szanse na przeżycie na arenie. Eric dba o moją kondycję, czyli pilnuje żebym chodziła na siłownię, która znajduje się na poziomie minus trzecim. Oprócz tego uczy mnie sztuki survivalu i wielu innych rzeczy które, jak twierdzi, mogą mi się przydać. Dodatkowo jest dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela, jeśli można tak nazwać porywacza. Dużo razem rozmawiamy, głównie o tym co się dzieje w ciągu dnia, ponieważ wspominanie domu i obozu jest dla mnie zbyt bolesne.

W ciągu dnia staram się nie myśleć o Mrocznym i Nico jednak gdy zostaję sama, gdy kładę się do łóżka nie jestem w stanie dalej powstrzymywać fali myśli o najbliższych. Bywają także chwile gdy zastanawiam się co robi mój brat. I muszę się przyznać, że czasami za nim tęsknię, za nim, za Annabeth, za driadami i satyrami i za wszystkimi herosami z obozu. W takich momentach wciskam twarz w poduszkę i płacze tak długo dopóki sen nie okaże się silniejszy i wpadnę w objęcia Morfeusza. To jednak rzadko kiedy okazuje się wybawieniem, ponieważ to oznacza sny w których często widzę Nico który cierpi przeze mnie. Czasami budzi mnie mój własny krzyk i wtedy przybiega do mnie Eric żeby sprawdzić czy nic mi nie jest.
Zapewniam go, że był to tylko zły sen i że nic mi nie jest, w końcu po powtórzeniu chyba z dziesięć razy, że jestem cała, znów zostaję sama w pokoju. Kilka razy w czasie bezsennej nocy, gdy nie chciałam siedzieć w pokoju, poszłam do salonu. Okazało się że panorama Manhattanu jest tylko wyświetlanym na wielkich ekranach jego widokiem. Mogłam się tego spodziewać, jednak chciałam wierzyć, że jestem jednak w Nowym Yorku i że niedaleko jest mój dom.
Pewnego dnia, siedziałam w bibliotece i szukałam jakiejś książki, która mogła by mnie pocieszyć. Gdy przejrzałam już chyba połowę biblioteki, a wierzcie mi była ona ogromna, przyszedł Eric.
- Jak się miewasz? – Zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością.
- A jak myślisz? – To była moja standardowa odpowiedź, na wszystkie pytania, które dotyczyły mojego samopoczucia.
- Wyśmienicie jak zawsze, prawda? – Uśmiechnął się do mnie uroczo, a ja się zaśmiała. Zawsze wiedział jak mnie rozśmieszyć lub poprawić mi humor.
- Oczywiście. – Odpowiedziałam z przesadną manierą i powagą. Oboje się zaśmialiśmy.
- Nie no, a tak serio, jak się czujesz? Wszystko dobrze?
- Na tyle na ile może być z herosem w Tartarze. – I od razu pożałowałam moich słów, ponieważ na twarzy Erica zobaczyłam poczucie winy i smutek. Nie chciałam sprawiać mu przykrości, bo wiem, że w sumie jest dobrym człowiekiem tylko gdzieś po drodze zbłądził i trafił tutaj. – Przeprasza, nie chciałam... nie to miałam na myśli.
- Miałaś i oboje o tym wiemy.
- No dobra, ale nie oskarżam o to ciebie.
- A powinnaś.
- Niby dlaczego? Ciągle mi pomagasz, opiekujesz się mną, czemu miałabym obwiniać ciebie o to, że tu jestem? To przecież Jack mnie porwał. – Widać po nim było, że toczy w głowie bitwę.
- To ja miałem ciebie tu przyprowadzić, ale kiedy ty weszłaś do lasu ja byłem akurat w bazie strażników, a obok mnie był Marck i nie mogłem zniknąć. Jednak sytuację wykorzystał Jack, bo akurat ciebie obserwował. Tak się tu znalazłaś... a ja gdy tylko wparował do bazy twój chłopak od razu się zmyłem. Na szczęście dla mnie, wy po drodze spotkaliście przeszkodę, której ty zapewne nie zauważyłaś, jednak spowolniło to was znacznie i wasza podróż trwała mniej więcej jakieś piąć minut. Potem w końcu się zjawiliście, a ja po raz pierwszy ciebie zobaczyłem i od razu chciałem odesłać ciebie do obozu...
- Aż tak źle wyglądałam? – przerwałam mu w pół zdania.
- Wyglądałaś aż tak pięknie... byłaś taka delikatna i krucha, a do tego tak roztrzęsiona po podróży widmem... – lekko uniósł kąciki ust uśmiechając się bardziej sam do siebie, jakby przypomniał sobie coś przyjemnego – Potem próbowałaś nas zabić i już tak delikatna się nie wydawałaś. Muszę przyznać, że było to dość straszne. W sumie to nie byłem pewny czy dam radę w porę zrobić unik gdybyś wypuściła strzałę. – spojrzał mi w oczy i uśmiechnął się ponownie, jednak teraz to był uśmiech przeznaczony dla mnie – Później zaprowadziłem ciebie do pokoju. Opowiedziałem ci o Igrzyskach, a potem znalazłem ciebie w łazience a kawałkiem szkła w ręce... – jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, było widać tylko pustkę w oczach, w końcu wyrwał się z zamyślenia – Od tamtego momentu przysięgłem sobie, że będę ciebie wspierał jak się tylko da. – zapadła długa cisza. W głowie miałam mętlik, nie wiedziałam co mam myśleć o Ericu. Czy on właśnie powiedział, że ja mu się podobam? Że się we mnie zakochał od pierwszego wejrzenia? To przecież nie ma sensu. Za kilka dni ma zostać wydany na mnie wyrok śmierci w postaci Igrzysk, a on mi mówi coś takiego jakbym nie miała wystarczająco dużo rzeczy które mnie gnębią i nie pozwalają spać. Zaczęłam się zagłębiać coraz bardziej w swoje myśli. W końcu z tych niezwykle pogmatwanych myśli wyrwał mnie strażnik. – Kornelia... Ja nie chcę żebyś startowała w Igrzyskach, nie chcę żebyś tu w ogóle była... Jednak nie mogę nic zrobić, to w Tartarze jestem bezsilny... Nie chcę aby ktoś ciebie skrzywdził – w jego oczach widać było determinację – Ja... ja ciebie kocham. – Stałam jak słup soli. Po prostu mnie zamurowało, nie wiedziałam co powinnam zrobić, powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra jeśli chodzi o sprawy miłosne. Kurde, czy moje życie nie mogło być bardziej popaprane? Może jeszcze frytki do tego, co? Moje myśli galopował mi po głowie, a Eric przysuwał się do mnie coraz bliżej i bliżej. Delikatnie, jakbym w każdej chwili mogła się rozpaść, położył ręce na mojej szyi, a sam pochylił się do pocałunku. Jego usta były tak rozkosznie ciepłe. Dłonie zanurzył w moich włosach, delikatnie je masując. A ja nadal stałam zamurowana, niezdolna do zrobienia czegokolwiek. Po chwili chłopak odsunął się trochę, nie puszczając mnie. Przeszedł mnie lekki dreszczyk. Nadal nie wiedziałam co zrobić, a jego oczy były takie radosne, błyszczące i piękne.
- Jesteś taka piękna – uśmiechnął się szeroko i po raz pierwszy miałam wrażenie, że ten uśmiech jest naprawdę szczery. Eric puścił mnie, odwrócił się i odszedł jakby nigdy nic.
Wyszłam z biblioteki i udałam się do swojego pokoju, aby trochę w ciszy i spokoju mieć czas na poukładanie sobie tego wszystkiego.
Na kolacji Eric zachowywał się jakby naszego spotkania w bibliotece nie było. Udawał dobrze do tego stopnia, że przez chwilę miałam wrażenie, że to nigdy się nie stało i że ja to sobie wszystko wymyśliłam.
Przez następne dwa dni nie było okazji żebyśmy porozmawiali na osobności. Tak się teraz nad tym zastanawiając mam wrażenie, że on tego pilnował. Jednak, trzeciego dnia, po wydarzeniach w czytelni Jack musiał prosić Erica, żeby poprowadził ze mną ćwiczenia w terenie, ponieważ on jest wzywany do Pana (czyli Tartara). Sanguis starał się z tego wymigać jednak koniec końców nie mógł koledze odmówić.
Czekałam aż ktoś po mnie przyjdzie i zaprowadzi mnie na zajęcia (nie wolno mi było samej poruszać się po budynku). W końcu zjawił się mój brązowooki adorator. Nie powiem, byłam zdziwiona.
- Dzisiaj zajęcia będziesz miała ze mną. – powiedział niby od niechcenia, jednak wyczuwałam lekkie podenerwowanie w jego głosie.
- Jaka miła odmiana. – uśmiechnęłam się do niego uprzejmie jak to miałam w zwyczaju i ruszyłam za nim do windy. Dopiero w kabinie miałam pewność, że nikt nas nie usłyszy, więc zapytałam
- Czy możesz mi wytłumaczyć co znaczył ten pocałunek w bibliotece? – miałam nadzieję, że jakoś na to zareaguje, jednak on z kamienną twarzą odpowiedział
- Jaki pocałunek?
- Ten trzy dni temu.
- A tak, coś sobie przypominam. Nie to nic takiego. – powiedział bagatelizując sprawę.
- To dlaczego unikałeś mnie przez ostatnie dni?
- Wydawało ci się. – uciął krótko.
- Wcale nie! I przestań udawać, że nic się nie stało!
- A czy coś się stało? – Zapytał ze spokojnym zdziwieniem.
- Och, bardzo dużo, wiesz?! Na przykład wyznałeś mi miłość i mnie pocałowałeś!!
- No i co z tego?
- Czyli nic to dla ciebie nie znaczyło? – zapytałam ostro.
- Oczywiście, że znaczyło, ale ty masz chłopaka, masz wziąć udział w Igrzyskach Otchłani, a do tego ty nawet nie odwzajemniłaś pocałunku, więc jak dla mnie nie ma o czym mówić. – No i mnie zgasił, znów zabrakło mi języka w gębie. Nie musiałam się jednak długo nad tym zastanawiać, ponieważ właśnie rozbrzmiał gong oznaczający iż dotarliśmy na piętro minus czwarte, czyli na salę ćwiczebną sztuk walki. Udałam się do szatni i przebrałam w sportowe leginsy i czarną koszulkę. Z szatni skierowałam się na salę numer trzy w której zawsze miałam zajęcia z Jackiem. Tam czekały już na mnie znane manekiny i worki treningowe. Czekał już tam na mnie Eric, który dzisiaj pełnił funkcję mojego trenera. Zaczęłam od rozgrzewki, a później przeszłam do normalnego treningu.
Gdy ta katorga w końcu dobiegła końca nie przebierając się pojechałam windą na piętro dwunaste. Tam od razu udałam się do łazienki wziąć prysznic, a później w samej bieliźnie położyłam się do łóżka i jeszcze długo myślałam zanim w końcu zasnęłam.

Mroczny

Pobiegliśmy w stronę wejścia do podziemia ile sił w nogach zatrzymaliśmy się tuż przed drzwiami
- Jak myślicie, Charon nas wpuści? Znaczy was to na pewno mnie nie koniecznie.
- Mroczny byłeś już przecież w podziemiu i cię wpuścił... - powiedział Marck
- Wiem, ale wtedy pan Hades mnie wezwał, a teraz to robimy to na własne kopyto znaczy rękę...
- Jakoś tam wejdziemy – stwierdził Nico i wkroczyliśmy do środka. Tam, na takich jakby krzesłach, w poczekalni siedziały dusze, których nie przepuścił ten przewoźnik czy jak to się tam nazywa. Niektóre poruszały się bez celu po pomieszczeniu lub próbowały wybłagać przewóz bez drachmy. Całą trójką podeszliśmy do Charona, ubrany był w czarny garnitur. Szczerze, to zanim pierwszy raz go spotkałem (ten jest drugi) to wyobrażałem sobie go jako takiego no nie wiem Lorda Voldemorta, a tu co no zawiodłem się tak trochę...
- Witaj Charonie – powiedział Król Duchów
- Witajcie po co przybyliście?
- Musimy porozmawiać z Hadesem – powiedział strażnik cienia
- Wszyscy? – tu znacząco spojrzał na mnie.
- Co? Gdzie? Tak ja też...
- Pan was wzywa czy to nie spodziewana wizyta?
- Niespodziewana wizyta. – odparł chórek (po prostu są stworzeni do grania w duecie) – To bardzo pilne.
- Dobra tam, wspomnijcie tylko temu gburowi, że chce podwyżkę... Mroczny pamiętasz drogę? – skinąłem głową – dasz rade dolecieć? – znów skinąłem głowa na tak, a Charon otworzył drzwi windy, po chwili znajdowaliśmy się na brzegu Styksu, chłopacy wskoczyli na mnie i polecieliśmy nad tą piekielną rzeką niespełnionych marzeń do bramek przejściowych, to znaczy tak to wygląda. Poszybowaliśmy nad nimi, a potem minęliśmy jeszcze łąki asfodelowe i pola kary następnie wylądowaliśmy tuż przed zamkiem Czarnego Pana
- Mroczny opisz ten zamek z zewnątrz jednym zdaniem – powiedział Marck
- Po co?
- Tak sobie
- Wielki, ogromny, mroczny, ciemny, czarny zamek, z którego słychać jęki bólu i śmierci. (?) - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż zdanie ale co tam
- O co ci chodzi z tymi jękami bólu i śmierci? - rzekł Nico
- Wybacz, trochę mnie poniosło, albo czekaj... - wsłuchałem się w jęki, które dochodziły jak się okazało z pól kary – nie jednak mnie poniosło – weszliśmy do zamczyska, w korytarzach dudniły echem tylko nasze kroki. Przeszliśmy do sali tronowej, a tam ku mojemu zdziwieniu na tronie koło króla podziemi siedziała pani Persefona. W momencie, w którym weszliśmy do sali wszyscy się na nas spojrzeli.
- Witajcie... Czemuż zawdzięczam tę wizytę- zapytał Czarny Król.
- Witaj ojcze – rzekł jego syn – przyszliśmy by poprosić cię o pomoc...
- Zatem, czego potrzebujecie?
- Porwano kilkoro z herosów z obozu, na igrzyska w Tartarze i tak przybyliśmy prosić cię Panie o pomoc, która jest nam niezbędnie potrzebna. - odezwał się strażnik.
-Oczywiście, że... - Hades nie dokończył gdyż przerwała mu jego żona patrząc nienawistnie na Nico
- Nie... oczywiście, że nie! Nie pozwalam by pomagać TEMU herosowi! – mówiąc „temu” wpatrywała się w Nico, który już miał odpyskować ale Marck, zdążył mu przeszkodzić w chwili kiedy miał już coś powiedzieć. Wtedy to ja przejąłem inicjatywę. Wyszedłem z za chłopaków i stanąłem przed córką Demeter.
- Pani Persefono, proszę do dla nas bardzo ważne.
- A to niby dla czego jest to dla was tak ważne?
- Bo widzi pani, chodzi o to, że zostali porwani nasi przyjaciele, Amelia, córka Hekate, Marta, córka Apolla i Kornelia , córka Posejdona. Zapewne zostało porwanych jeszcze kilkoro herosów, a porywaczami są dwaj zdrajcy, którzy należeli do niedawna do strażników cienia.
- A wiesz po co zostali porwani ci herosi?
- No jeden z tych porywaczy powiedział, że to na widowiskowe igrzyska w Tartarze dla uciechy potworów.
- I w czym niby mamy wam pomóc? Może chcecie aby zaprowadzić was za rączkę do Tartaru i może jeszcze dać wam nasze błogosławieństwo i opiekę w trakcie tej waszej głupiej misji? – Nico aż kipiał ze złości i widać po nim było, że wkłada dużo wysiłku żeby nie wybuchnąć.
- Och nie, Pani – powiedział bardzo uprzejmie Marck udając, że uznał słowa bogini za żart – Chcemy tylko prosić o pomoc w bezpiecznej podróży po dnie Tartaru.
- Skoro tylko to, to... - znów Hades nie mógł dokończyć
- W takim razie udowodnijcie, że jesteście tego godni.
- Naturalnie. Co mamy zrobić?
- Przynieście moją bransoletkę, którą zgubiłam niedawno na polach kary. Wiedzcie jednak, iż podróżowanie teraz w tamtym rejonie nie jest szczególnie bezpieczne. Czy przyjmujecie wyzwanie? - spojrzałem na chłopaków. To wystarczyło aby wiedzieć, że podejmują rzuconą rękawicę.
- Tak pani, przyjmujemy twoje zadanie. - odparłem
- A zatem idźcie.
Ruszyliśmy wiec na pola kary, z ostatniego spotkania pamiętam jak ta bransoletka wyglądała, była wykonana z stygijskiego żelaza i ozdobiona szlachetnymi kamieniami we wszelakich kolorach. Z każdym krokiem zauważałem coraz więcej dusz odbywających swoje kary. Każdy z nich cierpiał za grzech jednak było mi ich żal, bo nie wszyscy byli świadomi gdy popełniali zbrodnie za które teraz pokutują. Z tych ponurych rozmyślań wyrwał mnie Nico gadający do siebie o tym za co go tak Persefona nienawidzi. Poszliśmy dalej przed siebie mijaliśmy coraz więcej ukaranych a to było przerażające. Nagle Marck pokazał na jakiś świecący punkt, podeszliśmy bliżej i jak się okazało była to owa poszukiwana bransoletka. Strażnik podniósł ją nie pewnie jakby miała go kopnąć prądem ale nic się nie stało. Zaczęliśmy więc powoli wracać, gdy nagle z każdej strony wyskoczyły na nas piekielne ogary.
- Mogliśmy przewidzieć, że to będzie Ikarowy lot – stwierdziłem
- Wzięło ci się na frazeologizmy w takiej chwili?! - zapytał niezbyt zadowolony obecną sytuacją syn Hadesa.
- No co? za szybko osiągnęliśmy sukces, więc teraz mamy oto nagły zwrot akcji – stwierdziłem. Piekielne ogary ruszyły na nas. Nie mieliśmy wyjścia.
- No to znaleźliśmy się m
iędzy Scyllą a Charybdą – powiedziałem
- A tak po naszemu?! - zapytał Marck
- Nie mamy wyjścia. Musimy walczyć. – powiedziałem dobitnie.
Błagam no poważnie nie ogarniają nawet tego? Na boskie krążki! Z kim ja muszę pracować?! Zaczęliśmy walkę. Po jakimś czasie wreszcie udało nam się odesłać te piekielne psy tam gdzie pieprz rośnie.
Gdy już rozprawiliśmy się z niespodzianką spacerowym krokiem powróciliśmy do zamku. Na miejscu już czekała na nas Persefona z pewnym siebie uśmiechem. Zapewne była przekonana, że nie sprostaliśmy zadaniu. Jednak mina jej zrzedła, gdy daliśmy jej bransoletkę. Założyła ją i uśmiechnęła się promiennie.
- No cóż muszę wam pogratulować. Daliście rade, a oto rzeczy o które prosiliście. – Pstryknęła palcami, a na moich łopatkach przymocowane za pomocą czarnego skórzanego pasa podszytego wełną, żeby nie zdarł mi skóry, pojawiły się dwie czarne torby, a nad nimi wmontowane było pięć świecących kryształów. Były przesiąknięte boska magią, to było czuć.
- Dziękujemy. - odpowiedzieliśmy chórem. (No nie, ja się do zespołu nie piszę!)
- Idźcie, postaramy się trzymać, w miarę możliwości, was wszystkich pod Egidą. – powiedziała Persefona. Chłopacy od razu spojrzeli na mnie w stylu: „O co chodzi? To ty jesteś znawcom frazeologizmów, powiedz nam co to znaczy!”, no dobra może bardziej: „What...?”. No, to już bardziej.
- Poważnie czy tylko ja tutaj czytałem mitologie?! Chodzi o to, że będą nas trzymać pod swoją ochroną. W ramach możliwości rzecz jasna. – odpowiedziałem.
Pożegnaliśmy się grzecznie i podziękowaliśmy za dary, zauważyłam nawet, że Nico zrobił grymas na kształt uśmiech. Po wyjściu z pałacu skierowaliśmy się w stronę wejścia (jeżeli można to tak nazwać) do Tartaru. Uzgodniliśmy, że tam wlecimy chłopacy wsiedli na mnie, w torbach znaleźli jeszcze po jednym krysztale, jakoś je sobie zawiesili na szyjach i już po chwili szybowaliśmy w dół tej piekielnej czeluści. I tak sobie szybowaliśmy i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, aż w końcu dolecieliśmy. Wylądowałem na ziemi(???), lecz zapewne nie było to tym czyby się wydawać mogło, ale dajcie pomarzyć. Szybko coś zjedliśmy mianowicie chłopacy zjedli kanapki, a ja owsiankę, którą najwyraźniej specjalnie dla mnie spakowano. Ale tak się zastanawiam, co robi Persefona w środku lata w podziemiu? Jest to ciutkę podejrzane, ale wole póki co tego nie zgłębiać. Ruszyliśmy wzdłuż ognistej rzeki koło, której wylądowałem. Szliśmy jak podejrzewam w stronę samego serca tej czeluści. Jeśli mitologia się nie myli, to lecąc tutaj straciliśmy dziewięć dni i dziewięć nocy więc mamy o ponad tydzień mniej czasu niż mieliśmy. Mam nadzieje, że nasi przyjaciele ciągle żyją i mają się w miarę możliwości dobrze.

3 komentarze:

  1. Super rozdzialik .
    Sory że wcześniej nie skomętowałem ale nie mialem czasu
    I jak coś to możecie nie używać pojęcia objęcia Morfeusza na karzdym blogu ten sam zwrot !
    /Kamil

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak więc... dziękujemy za opinię i mam nadzieję, że następny rozdział także będzie się podobał. Co do tych "objęć Morfeusza" to nie wiedziałam, że ten frazeologizm jest aż tak używany, postaram si go nie nadużywać jednak czasami może się pojawić ;) jeszcze raz dziękuję i życzę miłego czytania następnych rozdziałów które powinny się ukazać wkrótce, ponieważ dziewiąty jest już prawie gotowy (zostały tylko poprawki) :D
      ~ współautorka (Kornelia)

      Usuń
  2. Wow. Super. Trochę wkurza mnie uderzające podobieństwo do igrzysk śmierci, ale dobra niech wam będzie ogólnie dobrze.

    OdpowiedzUsuń