Oto 8 rozdział herosi, grzecznie proszę o komentarze i mam nadzieje, że rozdział wam się spodoba dedykacja dla wszystkich, którzy tego bloga czytają :)
___________________________________________________________________
Kornelia
Jestem tu już nie wiem jak długo. W Tajnaros nie ma różnicy
między dniem a nocą i jest to naprawdę męczące. Wróćmy jednak
do przyczyny mojego pobytu tutaj, czyli Igrzyska Otchłani. Po
moim... incydencie z wazonem Eric naprawdę nie odstępuje mnie na
krok, no może z wyjątkiem czasu kiedy szkoli mnie Jack.
Przygotowanie mnie do tej koszmarnej gry ruszyło pełną parą już
drugiego dnia po moim przybyciu. Dux uczy mnie szermierki, rzucania
oszczepem oraz nożem, posługiwania się maczugom i sztuki walki,
między innymi karate. Nie powiem żebym lubiła te zajęcia jednak
mam świadomość że jest to niezbędne do widowiska w którym mam
wziąć udział. Prawdę mówiąc robi mi się niedobrze jak pomyślę
o tym co czeka mnie za kilka dni. O wiele bardziej wolę zajęcia z
Sanguisem, który stara się jak może zapewnić mi jak największe
szanse na przeżycie na arenie. Eric dba o moją kondycję, czyli
pilnuje żebym chodziła na siłownię, która znajduje się na
poziomie minus trzecim. Oprócz tego uczy mnie sztuki survivalu
i wielu innych rzeczy które, jak twierdzi, mogą mi się przydać.
Dodatkowo jest dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela, jeśli można
tak nazwać porywacza. Dużo razem rozmawiamy, głównie o tym co się
dzieje w ciągu dnia, ponieważ wspominanie domu i obozu jest dla
mnie zbyt bolesne.
W ciągu dnia staram się nie myśleć o
Mrocznym i Nico jednak gdy zostaję sama, gdy kładę się do łóżka
nie jestem w stanie dalej powstrzymywać fali myśli o najbliższych.
Bywają także chwile gdy zastanawiam się co robi mój brat. I muszę
się przyznać, że czasami za nim tęsknię, za nim, za Annabeth, za
driadami i satyrami i za wszystkimi herosami z obozu. W takich
momentach wciskam twarz w poduszkę i płacze tak długo dopóki sen
nie okaże się silniejszy i wpadnę w objęcia Morfeusza. To jednak
rzadko kiedy okazuje się wybawieniem, ponieważ to oznacza sny w
których często widzę Nico który cierpi przeze mnie. Czasami budzi
mnie mój własny krzyk i wtedy przybiega do mnie Eric żeby
sprawdzić czy nic mi nie jest.
Zapewniam go, że był to tylko zły
sen i że nic mi nie jest, w końcu po powtórzeniu chyba z dziesięć
razy, że jestem cała, znów zostaję sama w pokoju. Kilka razy w
czasie bezsennej nocy, gdy nie chciałam siedzieć w pokoju, poszłam
do salonu. Okazało się że panorama Manhattanu jest tylko
wyświetlanym na wielkich ekranach jego widokiem. Mogłam się tego
spodziewać, jednak chciałam wierzyć, że jestem jednak w Nowym
Yorku i że niedaleko jest mój dom.
Pewnego dnia, siedziałam
w bibliotece i szukałam jakiejś książki, która mogła by mnie
pocieszyć. Gdy przejrzałam już chyba połowę biblioteki, a
wierzcie mi była ona ogromna, przyszedł Eric.
- Jak się
miewasz? – Zapytał ze zwykłą sobie uprzejmością.
- A jak
myślisz? – To była moja standardowa odpowiedź, na wszystkie
pytania, które dotyczyły mojego samopoczucia.
- Wyśmienicie
jak zawsze, prawda? – Uśmiechnął się do mnie uroczo, a ja się
zaśmiała. Zawsze wiedział jak mnie rozśmieszyć lub poprawić mi
humor.
- Oczywiście. – Odpowiedziałam z przesadną manierą i
powagą. Oboje się zaśmialiśmy.
- Nie no, a tak serio, jak się
czujesz? Wszystko dobrze?
- Na tyle na ile może być z herosem w
Tartarze. – I od razu pożałowałam moich słów, ponieważ na
twarzy Erica zobaczyłam poczucie winy i smutek. Nie chciałam
sprawiać mu przykrości, bo wiem, że w sumie jest dobrym
człowiekiem tylko gdzieś po drodze zbłądził i trafił tutaj. –
Przeprasza, nie chciałam... nie to miałam na myśli.
- Miałaś
i oboje o tym wiemy.
- No dobra, ale nie oskarżam o to ciebie.
-
A powinnaś.
- Niby dlaczego? Ciągle mi pomagasz, opiekujesz się
mną, czemu miałabym obwiniać ciebie o to, że tu jestem? To
przecież Jack mnie porwał. – Widać po nim było, że toczy w
głowie bitwę.
- To ja miałem ciebie tu przyprowadzić, ale
kiedy ty weszłaś do lasu ja byłem akurat w bazie strażników, a
obok mnie był Marck i nie mogłem zniknąć. Jednak sytuację
wykorzystał Jack, bo akurat ciebie obserwował. Tak się tu
znalazłaś... a ja gdy tylko wparował do bazy twój chłopak od
razu się zmyłem. Na szczęście dla mnie, wy po drodze spotkaliście
przeszkodę, której ty zapewne nie zauważyłaś, jednak spowolniło
to was znacznie i wasza podróż trwała mniej więcej jakieś piąć
minut. Potem w końcu się zjawiliście, a ja po raz pierwszy ciebie
zobaczyłem i od razu chciałem odesłać ciebie do obozu...
- Aż
tak źle wyglądałam? – przerwałam mu w pół zdania.
-
Wyglądałaś aż tak pięknie... byłaś taka delikatna i krucha, a
do tego tak roztrzęsiona po podróży widmem... – lekko uniósł
kąciki ust uśmiechając się bardziej sam do siebie, jakby
przypomniał sobie coś przyjemnego – Potem próbowałaś nas zabić
i już tak delikatna się nie wydawałaś. Muszę przyznać, że było
to dość straszne. W sumie to nie byłem pewny czy dam radę w porę
zrobić unik gdybyś wypuściła strzałę. – spojrzał mi w oczy i
uśmiechnął się ponownie, jednak teraz to był uśmiech
przeznaczony dla mnie – Później zaprowadziłem ciebie do pokoju.
Opowiedziałem ci o Igrzyskach, a potem znalazłem ciebie w łazience
a kawałkiem szkła w ręce... – jego twarz nie wyrażała żadnych
emocji, było widać tylko pustkę w oczach, w końcu wyrwał się z
zamyślenia – Od tamtego momentu przysięgłem sobie, że będę
ciebie wspierał jak się tylko da. – zapadła długa cisza. W
głowie miałam mętlik, nie wiedziałam co mam myśleć o Ericu. Czy
on właśnie powiedział, że ja mu się podobam? Że się we mnie
zakochał od pierwszego wejrzenia? To przecież nie ma sensu. Za
kilka dni ma zostać wydany na mnie wyrok śmierci w postaci Igrzysk,
a on mi mówi coś takiego jakbym nie miała wystarczająco dużo
rzeczy które mnie gnębią i nie pozwalają spać. Zaczęłam się
zagłębiać coraz bardziej w swoje myśli. W końcu z tych niezwykle
pogmatwanych myśli wyrwał mnie strażnik. – Kornelia... Ja nie
chcę żebyś startowała w Igrzyskach, nie chcę żebyś tu w ogóle
była... Jednak nie mogę nic zrobić, to w Tartarze jestem
bezsilny... Nie chcę aby ktoś ciebie skrzywdził – w jego oczach
widać było determinację – Ja... ja ciebie kocham. – Stałam
jak słup soli. Po prostu mnie zamurowało, nie wiedziałam co
powinnam zrobić, powiedzieć. Nigdy nie byłam dobra jeśli chodzi o
sprawy miłosne. Kurde, czy moje życie nie mogło być bardziej
popaprane? Może jeszcze frytki do tego, co? Moje myśli galopował
mi po głowie, a Eric przysuwał się do mnie coraz bliżej i bliżej.
Delikatnie, jakbym w każdej chwili mogła się rozpaść, położył
ręce na mojej szyi, a sam pochylił się do pocałunku. Jego usta
były tak rozkosznie ciepłe. Dłonie zanurzył w moich włosach,
delikatnie je masując. A ja nadal stałam zamurowana, niezdolna do
zrobienia czegokolwiek. Po chwili chłopak odsunął się trochę,
nie puszczając mnie. Przeszedł mnie lekki dreszczyk. Nadal nie
wiedziałam co zrobić, a jego oczy były takie radosne, błyszczące
i piękne.
- Jesteś taka piękna – uśmiechnął się szeroko i
po raz pierwszy miałam wrażenie, że ten uśmiech jest naprawdę
szczery. Eric puścił mnie, odwrócił się i odszedł jakby nigdy
nic.
Wyszłam z biblioteki i udałam się do swojego pokoju, aby
trochę w ciszy i spokoju mieć czas na poukładanie sobie tego
wszystkiego.
Na kolacji Eric zachowywał się jakby naszego
spotkania w bibliotece nie było. Udawał dobrze do tego stopnia, że
przez chwilę miałam wrażenie, że to nigdy się nie stało i że
ja to sobie wszystko wymyśliłam.
Przez następne dwa dni nie
było okazji żebyśmy porozmawiali na osobności. Tak się teraz nad
tym zastanawiając mam wrażenie, że on tego pilnował. Jednak,
trzeciego dnia, po wydarzeniach w czytelni Jack musiał prosić
Erica, żeby poprowadził ze mną ćwiczenia w terenie, ponieważ on
jest wzywany do Pana (czyli Tartara). Sanguis starał się z tego
wymigać jednak koniec końców nie mógł koledze odmówić.
Czekałam aż ktoś po mnie przyjdzie i zaprowadzi mnie na
zajęcia (nie wolno mi było samej poruszać się po budynku). W
końcu zjawił się mój brązowooki adorator. Nie powiem, byłam
zdziwiona.
- Dzisiaj zajęcia będziesz miała ze mną. –
powiedział niby od niechcenia, jednak wyczuwałam lekkie
podenerwowanie w jego głosie.
- Jaka miła odmiana. –
uśmiechnęłam się do niego uprzejmie jak to miałam w zwyczaju i
ruszyłam za nim do windy. Dopiero w kabinie miałam pewność, że
nikt nas nie usłyszy, więc zapytałam
- Czy możesz mi
wytłumaczyć co znaczył ten pocałunek w bibliotece? – miałam
nadzieję, że jakoś na to zareaguje, jednak on z kamienną twarzą
odpowiedział
- Jaki pocałunek?
- Ten trzy dni temu.
- A
tak, coś sobie przypominam. Nie to nic takiego. – powiedział
bagatelizując sprawę.
- To dlaczego unikałeś mnie przez
ostatnie dni?
- Wydawało ci się. – uciął krótko.
- Wcale
nie! I przestań udawać, że nic się nie stało!
- A czy coś
się stało? – Zapytał ze spokojnym zdziwieniem.
- Och, bardzo
dużo, wiesz?! Na przykład wyznałeś mi miłość i mnie
pocałowałeś!!
- No i co z tego?
- Czyli nic to dla ciebie
nie znaczyło? – zapytałam ostro.
- Oczywiście, że znaczyło,
ale ty masz chłopaka, masz wziąć udział w Igrzyskach Otchłani, a
do tego ty nawet nie odwzajemniłaś pocałunku, więc jak dla mnie
nie ma o czym mówić. – No i mnie zgasił, znów zabrakło mi
języka w gębie. Nie musiałam się jednak długo nad tym
zastanawiać, ponieważ właśnie rozbrzmiał gong oznaczający iż
dotarliśmy na piętro minus czwarte, czyli na salę ćwiczebną
sztuk walki. Udałam się do szatni i przebrałam w sportowe leginsy
i czarną koszulkę. Z szatni skierowałam się na salę numer trzy w
której zawsze miałam zajęcia z Jackiem. Tam czekały już na mnie
znane manekiny i worki treningowe. Czekał już tam na mnie Eric,
który dzisiaj pełnił funkcję mojego trenera. Zaczęłam od
rozgrzewki, a później przeszłam do normalnego treningu.
Gdy ta
katorga w końcu dobiegła końca nie przebierając się pojechałam
windą na piętro dwunaste. Tam od razu udałam się do łazienki
wziąć prysznic, a później w samej bieliźnie położyłam się do
łóżka i jeszcze długo myślałam zanim w końcu zasnęłam.
Mroczny
Pobiegliśmy w stronę
wejścia do podziemia ile sił w nogach zatrzymaliśmy się tuż
przed drzwiami
- Jak myślicie, Charon nas wpuści? Znaczy was to
na pewno mnie nie koniecznie.
- Mroczny byłeś już przecież w
podziemiu i cię wpuścił... - powiedział Marck
- Wiem, ale
wtedy pan Hades mnie wezwał, a teraz to robimy to na własne kopyto
znaczy rękę...
- Jakoś tam wejdziemy – stwierdził Nico i
wkroczyliśmy do środka. Tam, na takich jakby krzesłach, w
poczekalni siedziały dusze, których nie przepuścił ten przewoźnik
czy jak to się tam nazywa. Niektóre poruszały się bez celu po
pomieszczeniu lub próbowały wybłagać przewóz bez drachmy. Całą
trójką podeszliśmy do Charona, ubrany był w czarny garnitur.
Szczerze, to zanim pierwszy raz go spotkałem (ten jest drugi) to
wyobrażałem sobie go jako takiego no nie wiem Lorda Voldemorta, a
tu co no zawiodłem się tak trochę...
- Witaj Charonie –
powiedział Król Duchów
- Witajcie po co przybyliście?
-
Musimy porozmawiać z Hadesem – powiedział strażnik cienia
-
Wszyscy? – tu znacząco spojrzał na mnie.
- Co? Gdzie? Tak ja
też...
- Pan was wzywa czy to nie spodziewana wizyta?
-
Niespodziewana wizyta. – odparł chórek (po prostu są stworzeni
do grania w duecie) – To bardzo pilne.
- Dobra tam, wspomnijcie
tylko temu gburowi, że chce podwyżkę... Mroczny pamiętasz drogę?
– skinąłem głową – dasz rade dolecieć? – znów skinąłem
głowa na tak, a Charon otworzył drzwi windy, po chwili
znajdowaliśmy się na brzegu Styksu, chłopacy wskoczyli na mnie i
polecieliśmy nad tą piekielną rzeką niespełnionych marzeń do
bramek przejściowych, to znaczy tak to wygląda. Poszybowaliśmy nad
nimi, a potem minęliśmy jeszcze łąki asfodelowe i pola kary
następnie wylądowaliśmy tuż przed zamkiem Czarnego Pana
-
Mroczny opisz ten zamek z zewnątrz jednym zdaniem – powiedział
Marck
- Po co?
- Tak sobie
- Wielki, ogromny, mroczny,
ciemny, czarny zamek, z którego słychać jęki bólu i śmierci.
(?) - zabrzmiało to bardziej jak pytanie niż zdanie ale co tam
-
O co ci chodzi z tymi jękami bólu i śmierci? - rzekł Nico
-
Wybacz, trochę mnie poniosło, albo czekaj... - wsłuchałem się w
jęki, które dochodziły jak się okazało z pól kary – nie
jednak mnie poniosło – weszliśmy do zamczyska, w korytarzach
dudniły echem tylko nasze kroki. Przeszliśmy do sali tronowej, a
tam ku mojemu zdziwieniu na tronie koło króla podziemi siedziała
pani Persefona. W momencie, w którym weszliśmy do sali wszyscy się
na nas spojrzeli.
- Witajcie... Czemuż zawdzięczam tę wizytę-
zapytał Czarny Król.
- Witaj ojcze – rzekł jego syn –
przyszliśmy by poprosić cię o pomoc...
- Zatem, czego
potrzebujecie?
- Porwano kilkoro z herosów z obozu, na igrzyska w
Tartarze i tak przybyliśmy prosić cię Panie o pomoc, która jest
nam niezbędnie potrzebna. - odezwał się strażnik.
-Oczywiście,
że... - Hades nie dokończył gdyż przerwała mu jego żona patrząc
nienawistnie na Nico
- Nie... oczywiście, że nie! Nie pozwalam
by pomagać TEMU herosowi! – mówiąc „temu” wpatrywała się w
Nico, który już miał odpyskować ale Marck, zdążył mu
przeszkodzić w chwili kiedy miał już coś powiedzieć. Wtedy to
ja przejąłem inicjatywę. Wyszedłem z za chłopaków i stanąłem
przed córką Demeter.
- Pani Persefono, proszę do dla nas bardzo
ważne.
- A to niby dla czego jest to dla was tak ważne?
- Bo
widzi pani, chodzi o to, że zostali porwani nasi przyjaciele,
Amelia, córka Hekate, Marta, córka Apolla i Kornelia , córka
Posejdona. Zapewne zostało porwanych jeszcze kilkoro herosów, a
porywaczami są dwaj zdrajcy, którzy należeli do niedawna do
strażników cienia.
- A wiesz po co zostali porwani ci herosi?
-
No jeden z tych porywaczy powiedział, że to na widowiskowe igrzyska
w Tartarze dla uciechy potworów.
- I w czym niby mamy wam pomóc?
Może chcecie aby zaprowadzić was za rączkę do Tartaru i może
jeszcze dać wam nasze błogosławieństwo i opiekę w trakcie tej
waszej głupiej misji? – Nico aż kipiał ze złości i widać po
nim było, że wkłada dużo wysiłku żeby nie wybuchnąć.
- Och
nie, Pani – powiedział bardzo uprzejmie Marck udając, że uznał
słowa bogini za żart – Chcemy tylko prosić o pomoc w bezpiecznej
podróży po dnie Tartaru.
- Skoro tylko to, to... - znów Hades
nie mógł dokończyć
- W takim razie udowodnijcie, że jesteście
tego godni.
- Naturalnie. Co mamy zrobić?
- Przynieście moją
bransoletkę, którą zgubiłam niedawno na polach kary. Wiedzcie
jednak, iż podróżowanie teraz w tamtym rejonie nie jest
szczególnie bezpieczne. Czy przyjmujecie wyzwanie? - spojrzałem na
chłopaków. To wystarczyło aby wiedzieć, że podejmują rzuconą
rękawicę.
- Tak pani, przyjmujemy twoje zadanie. - odparłem
-
A zatem idźcie.
Ruszyliśmy wiec na pola kary, z ostatniego
spotkania pamiętam jak ta bransoletka wyglądała, była wykonana z
stygijskiego żelaza i ozdobiona szlachetnymi kamieniami we
wszelakich kolorach. Z każdym krokiem zauważałem coraz więcej
dusz odbywających swoje kary. Każdy z nich cierpiał za grzech
jednak było mi ich żal, bo nie wszyscy byli świadomi gdy
popełniali zbrodnie za które teraz pokutują. Z tych ponurych
rozmyślań wyrwał mnie Nico gadający do siebie o tym za co go tak
Persefona nienawidzi. Poszliśmy dalej przed siebie mijaliśmy coraz
więcej ukaranych a to było przerażające. Nagle Marck pokazał na
jakiś świecący punkt, podeszliśmy bliżej i jak się okazało
była to owa poszukiwana bransoletka. Strażnik podniósł ją nie
pewnie jakby miała go kopnąć prądem ale nic się nie stało.
Zaczęliśmy więc powoli wracać, gdy nagle z każdej strony
wyskoczyły na nas piekielne ogary.
- Mogliśmy przewidzieć, że
to będzie Ikarowy lot – stwierdziłem
- Wzięło ci się na
frazeologizmy w takiej chwili?! - zapytał niezbyt zadowolony obecną
sytuacją syn Hadesa.
- No co? za szybko osiągnęliśmy sukces,
więc teraz mamy oto nagły zwrot akcji – stwierdziłem. Piekielne
ogary ruszyły na nas. Nie mieliśmy wyjścia.
- No to znaleźliśmy
się między
Scyllą a Charybdą – powiedziałem
- A tak po naszemu?! -
zapytał Marck
- Nie mamy wyjścia. Musimy walczyć. –
powiedziałem dobitnie.
Błagam no poważnie nie ogarniają nawet
tego? Na boskie krążki! Z kim ja muszę pracować?! Zaczęliśmy walkę. Po jakimś czasie wreszcie udało nam się odesłać te
piekielne psy tam gdzie pieprz rośnie.
Gdy już rozprawiliśmy
się z niespodzianką spacerowym krokiem powróciliśmy do zamku. Na
miejscu już czekała na nas Persefona z pewnym siebie uśmiechem.
Zapewne była przekonana, że nie sprostaliśmy zadaniu. Jednak mina
jej zrzedła, gdy daliśmy jej bransoletkę. Założyła ją i
uśmiechnęła się promiennie.
- No cóż muszę wam
pogratulować. Daliście rade, a oto rzeczy o które prosiliście. –
Pstryknęła palcami, a na moich łopatkach przymocowane za pomocą
czarnego skórzanego pasa podszytego wełną, żeby nie zdarł mi
skóry, pojawiły się dwie czarne torby, a nad nimi wmontowane było
pięć świecących kryształów. Były przesiąknięte boska magią,
to było czuć.
- Dziękujemy. - odpowiedzieliśmy chórem. (No
nie, ja się do zespołu nie piszę!)
- Idźcie, postaramy się
trzymać, w miarę możliwości, was wszystkich pod Egidą. –
powiedziała Persefona. Chłopacy od razu spojrzeli na mnie w stylu:
„O co chodzi? To ty jesteś znawcom frazeologizmów, powiedz nam co
to znaczy!”, no dobra może bardziej: „What...?”. No, to już
bardziej.
- Poważnie czy tylko ja tutaj czytałem mitologie?!
Chodzi o to, że będą nas trzymać pod swoją ochroną. W ramach
możliwości rzecz jasna. – odpowiedziałem.
Pożegnaliśmy się
grzecznie i podziękowaliśmy za dary, zauważyłam nawet, że Nico
zrobił grymas na kształt uśmiech. Po wyjściu z pałacu
skierowaliśmy się w stronę wejścia (jeżeli można to tak nazwać)
do Tartaru. Uzgodniliśmy, że tam wlecimy chłopacy wsiedli na mnie,
w torbach znaleźli jeszcze po jednym krysztale, jakoś je sobie
zawiesili na szyjach i już po chwili szybowaliśmy w dół tej
piekielnej czeluści. I tak sobie szybowaliśmy i szybowaliśmy, i
szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i
szybowaliśmy, i szybowaliśmy, i szybowaliśmy, aż w końcu
dolecieliśmy. Wylądowałem na ziemi(???), lecz zapewne nie było to
tym czyby się wydawać mogło, ale dajcie pomarzyć. Szybko coś
zjedliśmy mianowicie chłopacy zjedli kanapki, a ja owsiankę, którą
najwyraźniej specjalnie dla mnie spakowano. Ale tak się
zastanawiam, co robi Persefona w środku lata w podziemiu? Jest to
ciutkę podejrzane, ale wole póki co tego nie zgłębiać.
Ruszyliśmy wzdłuż ognistej rzeki koło, której wylądowałem.
Szliśmy jak podejrzewam w stronę samego serca tej czeluści. Jeśli
mitologia się nie myli, to lecąc tutaj straciliśmy dziewięć dni
i dziewięć nocy więc mamy o ponad tydzień mniej czasu niż
mieliśmy. Mam nadzieje, że nasi przyjaciele ciągle żyją i mają
się w miarę możliwości dobrze.
Super rozdzialik .
OdpowiedzUsuńSory że wcześniej nie skomętowałem ale nie mialem czasu
I jak coś to możecie nie używać pojęcia objęcia Morfeusza na karzdym blogu ten sam zwrot !
/Kamil
Tak więc... dziękujemy za opinię i mam nadzieję, że następny rozdział także będzie się podobał. Co do tych "objęć Morfeusza" to nie wiedziałam, że ten frazeologizm jest aż tak używany, postaram si go nie nadużywać jednak czasami może się pojawić ;) jeszcze raz dziękuję i życzę miłego czytania następnych rozdziałów które powinny się ukazać wkrótce, ponieważ dziewiąty jest już prawie gotowy (zostały tylko poprawki) :D
Usuń~ współautorka (Kornelia)
Wow. Super. Trochę wkurza mnie uderzające podobieństwo do igrzysk śmierci, ale dobra niech wam będzie ogólnie dobrze.
OdpowiedzUsuń