Hejo! Oto 7 rozdział, i znowu 6 opinii = 8 rozdział :)
_______________________________________________________________
Kornelia
Podróż cieniem była przerażająca. Chyba
nigdy tego nie zapomnę. Czułam jak uchodzi ze mnie życie i gdy już
miałam się poddać, przestać walczyć, gdy wolałam umrzeć, żeby
już nie słyszeć tych krzyków, tego błagania o pomoc, która
nigdy nie nadchodzi, wszystko się skończyło. Byłam w obcym
pokoju, urządzonym w nowoczesnym stylu. Mimo że w pomieszczeniu
było ciepło czułam wewnętrzny chłód. W, jak mniemam, salonie
były trzy duże, czarne sofy ustawione w literę „u”, na ścianie
naprzeciw nich wisiał ogromny telewizor plazmowy, a pod nim
znajdował się biokominek. Okna zasłonięte były ciężkimi,
atłasowymi, czarnymi zasłonami. Po przeciwnej stronie pomieszczenia
niż sofy stał potężny stół z rzeźbionymi nogami, który był
nakryty czarnym obrusem. Dookoła niego stało około trzydziestu
pięknie rzeźbionych i obitych czarnym materiałem krzeseł. Z
wysokiego sufity zwisał żyrandol z czarnymi kryształami. Tam
wszystko było czarne, parkiet, dywany, ściany, meble, świeczniki i
świece, książki na regałach, nawet róże w czarnym wazonie były
czarne! Chociaż nie, nie wszystko było czarne, sufit był ciemno
szary, ale to na tyle z odmienności. W pokoju byłam ja, Jack i
jeszcze jeden chłopak. Był to brunet o ciemnych oczach i wzroście
około metra osiemdziesiąt. Ubrany był w T-shirt, bluzę z
kapturem, wąskie spodnie z opuszczonym krokiem i Air Max’y, na
nadgarstku miał sportowy zegarek, a na szyi duże nauszne słuchawki,
wszystko to oczywiście koloru czarnego. W pomieszczeniu słychać
było muzykę, która dobiegała z... W sumie to nie wiem, ale tak
jakby ze ścian. Dokładniej mówiąc nie była to muzyka tylko Dup
step (bez obrazy dla fanów Dup stepu). Pierwszy odezwał się
nieznajomy.
- Jak tam podróż? Wyglądasz na wypoczętą
i zrelaksowaną, więc mniemam, że dobrze, tak? – mówił z
zaskakująca manierą dżentelmena, co w ogóle nie pasowało do jego
wyglądu, ubioru ani tym bardziej do wieku.
- Nie. Było okropnie!
Żądam żebyście mnie uwolnili i odstawili z powrotem do obozu!
-
Niestety, jest to niemożliwe. – głos obcego chłopaka był tak
szczery, że prawie uwierzyłam, że jest mu smutno.
-
Dlaczego? Sroko można się tu dostać to można się stąd także
wydostać, to chyba logiczne, nie?
- Logika nie ma tu nic do
rzeczy. Osobiście z wielką chęcią bym ciebie uwolnił, jednak nie
ja o tym decyduje i muszę być posłuszny mojemu panu.
-
A od kogo to zależy? – zapytałam wściekła.
-
Od kogoś kogo nie chciałabyś spotkać w osobowej formie.
-
Czyli?
- Od...
- Nie. – tym razem głos zabrał Jack. –
lepiej żeby nie wiedziała. – spojrzał na drugiego chłopaka
znacząco.
-
Rzeczywiście, tak będzie dla ciebie lepiej.
-
Pozwólcie, że ja o tym zdecyduję, ok? Więc jak, powiesz mi?
-
Obawiam się, że nie zostałem uprawniony do przekazywania takich
informacji. – Bogowie! Jak on mnie wkurza tym swoim uprzejmym
tonem.
- To może chociaż powiecie mi gdzie jestem?
-
W Tajnaros. – Powiedział bez ogródek Jack.
-
C... cc... co...? – serce mi prawie stanęło.
-
Och, nie mitycznym mieście Tajnaros, tylko... podziemnym.
-
A-haa.
-
Może zechcesz się czegoś napić? – zapytał drugi chłopak. –
Coli, Fanty, Sprite’a może coś mocniejszego? Chociaż nie, jesteś
chyba na to za młoda... Więc? – Ledwie docierało do mnie to co
mówił. Nie wierzyłam w to co przed chwilą powiedział do mnie
strażnik cienia. Przecież to jest nierealne. Pewnie to sen, zwykły
sen. Zaraz się obudzę i będzie wszystko dobrze, prawda? Dobra,
Kornelia, weź się w garść i myśl. Nadam mam łuk i około
trzydziestu strzał, mogę z łatwością zabić tych dwóch tylko,
co dalej? Nie wiem gdzie jestem, ani jak duży jest ten budynek...
Zaraz, jakim cudem ktoś wybudował w podziemiu budynek? Nie mam
czasu na zastanawianie się teraz nad tym. Błyskawicznym ruchem
sięgnęłam po strzałę i nałożyłam ją na cięciwę
równocześnie się wycofując tak żeby mieć obu na widoku.
Przydałoby się jednego uśmiercić żeby drugi z nich był bardziej
uległy i żeby wiedział, że nie boję się zabijać. Tylko, że ja
nie potrafię zabić człowieka... Moje przemyślenia przerwał
nieznajomy.
- Chcesz nas zabić? Po co...? Aaa...! no tak, nie
przedstawiłem się, jestem Eric, Eric Dux. - Co? Przecież nie
zabiłabym ciebie tylko dlatego, że się nie przedstawiłeś.
-
Nie? Uff, to dobrze bo często zapominam się przedstawić. Ale skoro
nie dla tego to po co?
-
No nie wiem... może po to żeby uciec? – tak, wiem, mówienie
czego takiego im nie było szczytem inteligencji ale nie wiedziałam
co robić.
- To by było głupie, ponieważ ty nawet nie wiesz
gdzie jesteś, ani jak się stąd wydostać. A wbrew pozorom my –
tu Eric wskazał na siebie i Jack’a – nie jesteśmy twoimi
wrogami.
- Nie? A kim? Może od razu powiedz, że jesteśmy
przyjaciółmi! Usiądźmy przy herbatce i porozmawiajmy, co?!
-
Czyli chcesz herbatę?
-
NIE! NIE CHCĘ HERBATY! CHCĘ STĄD UCIEC I WRÓCIĆ DO OBOZU
NAJSZYBCIEJ JAK TO MOŻLIWE!
- Najszybciej to za siedemnaście
dni.
-
Dlaczego akurat siedemnaście?
- Zakładając, że w dwa dni
zabijesz pozostałych przeciwników.
-
Jakich przeciwników?!
-
Ona jeszcze nic nie wie. – Powiedział Jack.
-
Nic jej nie mówiłeś?
- A kiedy? – zapytał ironicznie
niebieskooki.
- No fakt... Chyba rzeczywiście nie było kiedy. –
Przyznał brunet z zakłopotaną minom. – Miałem nadzieję, że to
nie ja będę musiał wszystko tłumaczyć. – Spojrzał wymownie na
kolegę.
- Nie chciałem ci odbierać tej przyjemności. Przecież
ty tak to lubisz. – Dux zamachnął się żeby go uderzyć, ale ten
nagle zniknął, to znaczy pojawił się na kanapie, i siedział
sobie tak jakby robił to już od dłuższego czasu. – Jestem dla
ciebie za szybki, staruszku. – Uśmiechnął się szeroko.
- Ja
po prostu wolę się nie zachowywać jak idiota w towarzystwie
kobiet.
- A to od kiedy?
- Od zawsze.
-
Aaa... W takim razie – znów zniknął i pojawił się tuż obok
kolegi – Przeprasza milordzie, może herbatki? – słowa te
wymówił w stylu angielskiego dżentelmena.
- Mógłbyś się
czasami zachowywać normalnie?
-
Mógłbym, ale po co?
-
Nieważne – Minął go i podszedł do mnie – łuk możesz już
odłożyć, nikt nie chce tu zrobić tobie krzywdy. Możesz go gdzieś
położyć, albo nosić jeśli to ci pomaga. Przybyłaś tu jako ósma
osoba więc masz do wyboru piętro na którym będziesz mieszkać.
Wolne zostały jeszcze dwunaste, pierwsze, trzecie, piąte i
dziewiąte piętro. Które wybierasz?
- Dwunaste.
-
Dobrze w takim razie chodźmy do widny. – Chłopak wyszedł z
pokoju ,a ja podążyłam za nim. Znalazłam się w krótkim
korytarzu na którego końcu znajdowały się podwójne drzwi.
Przechodząc przez nie znalazłam się w hallu. Był tak kontuar i
pięć wejść do windy oraz obrotowe drzwi, które zapewne
prowadziły na zewnątrz. Przez chwilę pomyślałam o ucieczce
jednak było tu za dużo ludzi, ja nie wiedział gdzie jestem, a mój
towarzysz wyglądał na wysportowanego więc pewnie szybko by mnie
dogonił. Wsiedliśmy do pierwszej z brzegu windy i pojechaliśmy na
dwunaste piętro. Gdy drzwi się otworzyły moim oczom ukazał się
pięknie urządzony salon. Na wprost mnie znajdowały się wielkie
okna przez, które widać było panoramę... Manhattanu. Po prawej
stronie ustawione materaco-pufy które tworzyły kolorową,
patchworkowatą kanapę. Na ścianie wisiał ogromny telewizor. Z
lewej strony stał stół z sześcioma krzesłami, zastawiony był
wszelakiego typu przekąskami.
-
Choć pokażę ci resztę apartamentu. – Skręcił w bok, na
korytarz. – Tu – wskazał na pierwsze drzwi po prawej – jest
twoja sypialnia, tu – pierwsze drzwi po prawej – jest biblioteka,
tutaj – drugie drzwi po prawej – basen, sauna i jacuzzi. Dalej są
pokoje twojej ekipy szkoleniowej i służby.
-
Ekipy szkoleniowej?
- Może usiądźmy... – Wróciliśmy do
salonu i usiedliśmy na kanapie.
-
Więc...?
- Ściągnęliśmy cię tutaj abyś wzięła udział w
igrzyskach...
- Igrzyskach?
- Igrzyskach Otchłani, polega to
na tym, że staje przeciwko sobie dwunastu herosów, którzy będą
walczyć na śmierć i życie. Zwycięzca do końca życia będzie
mógł władać potworami i nigdy nie będzie narażony z ich strony
na niebezpieczeństwo.
-
Dlaczego dwunastu?
- To jest akurat proste, dwunastu
olimpijczyków. Każdy heros lub heroska jest reprezentantem lub
dzieckiem jednego boga. Ty, że tak się wyrażę, reprezentujesz
Posejdona.
- Okejjjj...
-
Chciałabyś może o coś zapytać?
- Igrzyska są robione dla
rozrywki, prawda? – Skinął głową. – Ale kto może czerpać
rozrywkę z zabijania się nawzajem nastolatków?
- Nie
nastolatków tylko herosów, a kto jest zabijany przez herosów?
-
No potwo...- zaniemówiłam gdy zrozumiałam o co chodzi.
-
Tak... to są igrzyska dla uciechy potworów, które zorganizował
Tartar.
- Co...? – Nie no po prostu chłopak wali prosto z
mostu... Nie dość, że mam walczyć po to aby moi odwieczni
wrogowie mieli rozrywkę to jeszcze jestem w najgłębszej czeluści
podziemia... Nie ma co, życie jest piękne, idę się zabić.
-
Wiem, że nie jest to kusząca perspektywa... – Na jego twarzy było
widać smutek. – Wiedz jedno, od teraz jesteśmy drużynom. Moim i
Jack’a zadaniem jest ciebie szkolić przez najbliższe dwa
tygodnie. Potem
zostaniesz zabrana na arenę i... zobaczymy czy stamtąd wrócisz...
– Wstał i podszedł do okna. Gdy znów zaczął mówić maił inny
głos. – Zrobię wszystko, żeby utrzymać cię przy życiu ale tak
naprawdę... wszystko leży w twoich rękach. Możliwe że przyjdzie
ci walczyć ze znanymi tobie herosami, nie życzę ci tego, ale
możliwość jest, a wtedy będziesz musiała zapomnieć kim oni są
i zabić ich pierwsza. Oto tu chodzi, ci którzy walczyli ramię w
ramię przeciw potworom teraz będą zabijać siebie
nawzajem.
Więcej
już się do siebie nie odzywaliśmy. Oboje byliśmy pochłonięci
przez myśli. Nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę, przed
chwilą chodziłam sobie po lesie, a teraz jestem tu. Sama, bez
nikogo znajomego. Mam walczyć z przyjaciółmi, mam widzieć jak
umierają. Chociaż nie, jest pewna możliwość... A co jeśli
popełnię samobójstwo? To chyba najlepsze wyjście i tak pewnie
zginę. Rozejrzałam się dyskretnie po pokoju w poszukiwaniu czegoś
ostrego. Nic nie było, jedyne co to wazon który można by zbić
i... podciąć sobie żyły. Wstałam i poszłam do swojego pokoju,
tam, jak przypuszczałam, były drzwi do łazienki. W pokoju także
był wazon, wzięłam go i obwinęłam go ręcznikiem. Uderzyłam nim
w ścianę. Wybrałam spośród odłamków najwygodniejszy do
trzymania kawałek i przyłożyłam go do prawego nadgarstka.
Przycisnęłam do skóry ale nie mogłam... nie miałam odwagi.
Próbowałam się zmusić, myślałam o tym w jaki sposób mogę
umrzeć podczas igrzysk, jednak nie potrafiłam. A co jeśli
przeżyję? Jeśli ucieknę, zaszyję się gdzieś i poczekam aż
wszystko się skończy? Co zrobi Mroczny kiedy i ja umrę? Dopiero co
stracił na zawsze dawną przyjaciółkę, jeśli teraz ja zginę to
nie wiem jak on się po tym pozbiera. W końcu to... mój kuzyn...
nigdy tak o nim nie myślałam... a jednak, jesteśmy rodzinom. Muszę
stanąć do walki, spróbować wygrać i mieć nadzieję, że kiedyś
znów będę chodzić po lesie i razem z pegazem będziemy obżerać
się pączkami. Ciekawe co miał mi powiedzieć wtedy w obozie...
jeśli chcę się tego kiedykolwiek dowiedzieć to najpierw muszę
przeżyć. W tym momencie do pokoju wszedł Eric. Rozejrzał się po
pokoju i zauważył mnie w łazience z odłamkiem szkła przyłożonym
do nadgarstka. Zapomniałam zamknąć drzwi na klucz.
- Co...
ty... robisz? – zapytał z lękiem w głosie. – Nie rób tego.
Zrobię wszystko żebyś wróciła, ale proszę... puść to.
Przecież chcesz wrócić do obozu, tak? W taki sposób nic nie
zdziałasz. Umierając tutaj nie trafisz nawet na asfodelowe łąki,
ani do Elizjum. Zostaniesz tu na wieczność, będziesz tu błądzić
i nigdy nie zaznasz spokoju.
-
Ja... ja nie chcę zrobić tego co myślisz... to znaczy już nie...
nie zabiję się, jeśli o to ci chodzi.
-
To dobrze. – Na jego twarzy było widać ulgę. – Widzę, że nie
mogę ciebie zostawiać samej... od teraz jesteś skazana na moje
towarzystwo. – Uśmiechnął się lekko.
- Naprawdę to nie jest
potrzebne, nie zrobię tego.
-
Wolę ciebie pilnować niż zastanawiać się czy żyjesz przez
dwadzieścia cztery godziny na dobę. A tak w ogóle to chciałem
ciebie prosić na kolację.
- Nie jestem głodna.
-
To przynajmniej coś wypijesz. – Nie ustępował. – Nie mogę
dopuścić żebyś mi tu głodowała albo się odwodniła. Będę
twoją niańką czy tego chcesz czy nie.
Mroczny
Super,
łazimy sobie po Nowym Yorku już jakieś nie wiem ile. Nico ciągle
świruje i się zamartwia, a Marck próbuje go uspokoić... Ja z
kolei myślę jak dostać się do Tartaru... Nagle zobaczyłem
paczkarnię....
-Nico... Kupicie mi pączka? – zapytałem z
nadzieją.
- Mroczny nie możemy co chwila robić przystanków
bo.... - zaburczało chłopakom naraz w brzuchu – no dobra może
jednak mała przerwa nie zaszkodzi – Król Duchów znikną i po
chwili wrócił z dwoma kubełkami hot-winksów, frytami z KFC i
paczką pączków dla mnie. Podał mi pudełko boskich krążków, a
sam z Marckiem zaczęli jeść ostre skrzydełka.
- Nico, ty i
KFC? Myślałem, że tylko McDonald odwiedzasz- powiedział strażnik
cienia
- Very funny... - powiedział sarkastycznie Czarny Książę,
zaczęliśmy jeść... Szczerze to nie wyglądało to jakbyśmy
jedli. Żaden z nas najwyraźniej nie miał ochoty jeść mimo iż
byliśmy głodni. Marck pewnie obwinia się o porwania herosów. Syn
Hadesa to w ogóle ma załamkę, a ja...ja... znowu straciłem
szczególnie bliską mi osobę... Nagle pomyślałem, że jeszcze nie
wszystko stracone, damy rade
a)
dostać się do Tartaru,
b)
odnaleźć naszych przyjaciół,
c) wydostać się
stamtąd...
Szybko
pochłonąłem pączki i zacząłem myśleć nad nową motywacyjną.
Co gadam? Wymyśle coś na poczekaniu.
- Chłopaki?
- Co jest
Mroczny? - spytali zgranym chórkiem, po tej misji, zakładając, że
ją przeżyjemy, namowie ich żeby założyli zespół, ale teraz do
rzeczy.
- Jedzcie, to po pierwsze – już mieli coś powiedzieć
ale im nie pozwoliłem – nie ma „ale”... Po drugie, damy rade
dostać się do Tartaru. Po trzecie, uratujemy ich!
Po czwarte:
Nie poddamy się. I po piąte ale najważniejsze – no dobra dla
mnie najważniejsze – dajcie mi trochę frytek. - po tym ostatnim
to wyglądali jakby mieli zaraz rąbnąć głową w drzewo. Zjedli
wszystko do końca i dali mi frytki. - Team Shadow?
- Team Shadow!
- odkrzyknęli
-
Jeden za wszystkich! - krzyknąłem
- I wszyscy za jednego! -
dokończyli, i na co ja oglądałem „ Trzech Muszkieterów” teraz
mi to zawołanie nie chce wylecieć z głowy. Po jakże bardzo
motywującej konwersacji, jeśli można to tak nazwać, ruszyliśmy
dalej przed siebie, po pół godziny chodzenia stanęliśmy na
chwile. Zaczęło padać, no pięknie... Spojrzałem na kałuże,
która utworzyła się na chodniku i nagle jak grom z jasnego nieba
mnie olśniło. Wiem jak się dostać do Tartaru.
- Wiecie co...
chyba mam pomysł! - krzyknąłem uradowany chwilowym przebłyskiem
–
Jak dostać się do tej czeluści i jak z niej wyjść...
no to drugie to tak nie koniecznie....
- Mów
- Jeśli
wejdziemy do podziemia to tam przecież jest wejście do Tartaru, a
co do wyjścia... to potrzebujemy takich pereł, które kiedyś
dostał Percy, aby wyjść z Hadesu. Choć nie wiem czy to zadziała
w tej dziurze i jeszcze jak my je zdobędziemy...
- Okej... czyli
wiemy jak wejść – znaczą Nico – Teraz pytanie jak zdobyć te
perły?
- Mroczny ty tak czysto teoretycznie jesteś spokrewniony
z Posejdonem, więc... może mógłbyś spróbować go poprosić o
pomoc – stwierdził całkiem poważnie Marck
- Chwila! Czekaj,
czyli mój najlepszy przyjaciel jest ze mną spokrewniony?! -
powiedział trochę głośniej niż chciał syn Hadesa
- Tak,
chyba, nie wiem, wole nie zgłębiać drzewa genealogicznego
olimpijczyków i ich dzieci... - powiedział strażnik
- Masz
racje, latami byśmy to próbowali rozgryźć, a tak czy siak byśmy
tylko na łeb dostali – ja już powoli dostaje
- To teraz nie
istotne... Posejdon i tak by nie zwrócił na mnie uwagi nawet
Kornelii i Percy'ego nie słucha więc czemu mnie miałby wysłuchać
co?
- Masz racje – nagle zadzwoniła komórka Macka wyją ją i
zaczął rozmowę... - David? No czemu dzwonisz?... A jak myślisz
czym się gasi ogień?.... Czekaj! Co?... JAK MOŻNA PODPALIĆ
GAŚNICE JA SIĘ PYTAM!!!??? - razem z Nico wybuchnęliśmy śmiechem,
a Marck musiał się powstrzymywać, żeby się nie zacząć śmiać
– jak to czym? No wodą może spróbujcie? - chłopak się
rozłączył i wybuchną śmiechem, a my z nim
- Jak... Jak można
podpalić gaśnice? - spytał Król Duchów przez śmiech
- Nie...
Nie wiem ich pyt... pytaj – śmialiśmy się tak z godzinę
tarzając po trawie w parku. Kiedy wreszcie nam przeszło musieliśmy
się zastanowić co zrobimy...
- Więc tak, musimy się dostać do
Hadesu to najpierw, czyli albo Hollywood, albo Los Angeles, ale w tam
no wiecie tam jest... no wiecie! Willa... - wykrztusiłem
- Dobra,
więc lecimy do Hollywood, no więc... wsiadać chłopaki! –
posłusznie wdrapali się na mój grzbiet, nie było to trudne
ponieważ są oni wysportowani i do tego dowiedziałem się, że
Posejdon dał mi moc by zmieniać
swoją rasę w ciągu życia, zmieniłem się więc dla ułatwienia
nam podróży w konia rasy Tennessee Walking Horse, zrobiłem to też
dlatego, że rasa ta jest zwinniejsza i nie będą ich aż tak zadki
bolały, szczerze to nawet mi się podoba taki wygląd. Dobra koniec
tematu, wzbiłem się w powietrze i skierowałem się na wschód,
starałem się lecieć jak najszybciej mogłem, jednak z dwoma
idiotami, którzy kłócili się o to czy skręcić w prawo czy w
lewo, nie było to łatwe na szczęście ja znałem te drogę na
pamięć ponieważ w mieście
celebrytów mają świetne paczkarnie. Podczas, gdy te ciemne masy
się kłóciły, zdążyliśmy dolecieć do miasta filmów,
wylądowałem tuż przy opuszczonym studiu, które było tak naprawdę
wejściem do Podziemia. Chłopacy najwyraźniej nie zaważyli, że
nie lecimy bo kłócili się dalej. Zrzuciłem ich z mojego grzbietu
i ocknęli się dopiero kiedy zderzyli się z ziemią.
- Ała! -
krzyknęli chórkiem. Ja na poważnie im karze założyć zespół.
-
Jesteśmy na miejscu dzieciaczki!
- A... tak dobra chodźmy zatem
– powiedział syn Hadesa ale go zatrzymałem
- Musimy wymyślić
jak wydostaniemy się z Tartaru. Nie możemy tam przecież wejść,
bez planu jak wyjść. Myślę, że może ojciec Nico by mógł
pomóc. - tu spojrzałem na syna Hadesa – albo no Posejdon i te
perły tylko nie wiem jak je zdobyć...
- Pomódl się do niego w
końcu teoretycznie jesteś jego wnukiem? Dzieckiem?
- Ale na
pewno mnie zignoruje!
- No dalej! - Nagle wyczułem obecność
jednego z tych strażników zdrajców
- Czujecie to?
- Co?!
-
TO! - odwróciłem się, a za mną stał ten... jak on ma...
chwila... to jest Jack Sanguis, jeden z porywaczy. Katem oka
zauważyłem że Nico aż drży z wściekłości
- Ty podły
zdrajco! Gdzie ona jest?! Gdzie?!!! – wydarł się Hadesowy syn
-
Spokojnie, stary. Nie denerwuj się tak bo zawału dostaniesz.
-
Mów!
- No dobra, dobra. – uśmiechnął się zjadliwie –
przychodzę z wiadomością od Kornelii, mianowicie, kazała
przekazać do wiadomości dupka Nico di Angelo żeby się wypchał i
żeby sobie poszedł, a co do reszty „ekipy ratunkowej” to tyle
żeby wracali tam skąd przyszli ponieważ ona chce tu zostać.
-
Co...? – zapytałem zamurowany – Ona nas nie chce? Nie chce
wrócić do obozu? Nie chce mnie nawet zobaczyć?
-
Ciebie? Niby po co miałaby chcieć spotkać się z gadającym
pegazem? – to ostatnie słowo wymówił z taką pogardą że z
miejsca znienawidziłem tego gościa. Mimo odrazy jaką czułem do
tego chłopaka odpowiedziałem
- Nie jakiegoś tam pegaza, ja
jestem jej przyjacielem.
-
Ona ma teraz nowych przyjaciół. Już was nie potrzebuje.
-
Kłamiesz, ona nigdy by mnie nie zostawiła. – powiedziałem jednak
nie byłem już tego tak do końca pewny.
- Sanguis, co się z
tobą do cholery stało? – powiedział Marck – Skoro nie
odpowiadało ci życie strażnika to mogłeś odejść. Co zrobiłem
nie tak, że przeszedłeś na drugą stronę?
-
O, proszę. Wyszedłeś z cienia? – słowa te wypowiedział ze
sztucznym entuzjazmem – No
widzisz tobie może to nie przeszkadzało to ciągłe ukrywanie się
i zapewniania całej reszcie bezpieczeństwa, jednak ja miałem dość
tego, że nikt nas nie zauważa, że nie jesteśmy doceniani, że
nikt nam nie dziękuje za to że uratowaliśmy mu tyłek. Ciągła
ochrona tych pożal się boże herosków, a żaden z nich nawet się
nie zastanowił nad tym że ktoś czuwa nad nim przez okrągłą
dobę. Robiliśmy tyle na ile nam pozwolono, bo nie możemy się
przecież mieszać w sprawy bogów. Tyle że gdyby nie my to ich
dzieci ginęły by w wieku dwóch może trzech lat. – Widać po nim
było że od dawna chciał to powiedzieć – A teraz powiedz mi
drogi kolego, ilu naszych przypłaciło własnym życiem ochronę
jakiegoś bezmyślnego herosa? Sami powinni dbać o swoje cztery
litery. Przez wiele lat nadstawiałem karku dla jakiś małolatów,
którzy nawet nie wiedzieli, że ja istnieję! Dobrze wiesz, że dwa
razy o mało co nie umarłem i wtedy gdy ja byłem w potrzebie żaden
z herosów nie przybył mi na ratunek. Więc jak sądzisz dlaczego
przeszedłem na, tak zwaną, ciemną stronę mocy? – rzucił pełne
złości i nienawiści do wszystkiego spojrzenie w stronę
strażnika.
- Naprawdę tak to widzisz?
-
Nie, wiesz co kurde?! Żartowałem! – powiedział sarkastycznie
-
Dla mnie to co robię jest czymś kompletnie innym. Ja traktuje to
jako służbę. Ratuję życie komuś kto może ocalić mój świat.
My, jako strażnicy cienia, mamy za zadanie chronić herosów wtedy
gdy oni sami nie są w stanie odeprzeć ataku. Nie mogą o nas
wiedzieć ponieważ wtedy dowiedziały by się o nas potwory, a to by
oznaczało, że my sami stalibyśmy się ich celem. – Marck
powiedział to z takim spokojem i przekonaniem, że od razu
zrozumiałem dlaczego to on jest mistrzem strażników. – Ale,
skoro sądzisz tak jak przed chwilom powiedziałeś to muszę ciebie
wyrzucić z naszego grona.
-
Jaka szkoda... i co? Mam płakać? Błagać na kolanach żebyś tego
nie robił?
- Nie, wystarczy że stąd pójdziesz i nie będziesz
nam przeszkadzał.
- Jak to?! – zabrał głos Nico – On ma tak
po prostu sobie pójść? On porwał Kornelię! Ten zdrajca ją
porwał!!
-
Spokojnie, odnajdziemy ją, nic jej się nie stanie.
- Skąd mam
wiedzieć czy ona nadal żyje? Może już ją zabili?
-
Nic jej nie zrobiliśmy. Tartar byłby wielce zawiedziony gdyby
Igrzyska otchłani nie byłyby takie jak on zaplanował.
-
Igrzyska Otchłani?! O czym ty mówisz?!! – Nico rzucił się w
stronę Jack a ten rozpłynął się w powietrzu. Kurczaczki, co to
są te igrzyska? A co z Nelą? Czy jest cała? No i czy to co mówił
ten kretyn to prawda? Ona nas już nie chce? Co jej zrobili? No nie,
muszę się tam dostać i się tego wszystkiego dowiedzieć, w końcu
nikt prócz niej nie wie jakiego chcę pączka w zależności od
humoru.
-
No dobra, facet nie jest przyjemniaczkiem... Szczerze wątpię czy to
co mówił jest prawdą więc musimy się o tym sami przekonać. –
gdy to mówiłem Nico padł na kolana pełen rozpacz (kompletnie jak
ja kiedy się dowiaduję, że nie ma w pączkarni moich ulubionych
boskich krążków) – Tak więc, wchodzimy do Hadesu?
- Nela...
– wyszeptał zmarnowany heros – Muszę ją ocalić... muszę,
ona... jest taka delikatna, krucha... dlaczego jej nie śledziłem...
mogłem temu zapobiec...
- Nic nie mogłeś zrobić, oni musieli
już jakiś czas temu zaplanować kogo chcą uprowadzić. Obserwowali
i czekali na odpowiedni moment, kiedy będzie sama. Oni byli naprawdę
dobrymi strażnikami, nie sądziłem że wykorzystają swoje
umiejętności do takich rzeczy. Jeśli ktoś jest temu wszystkiemu
winny to ja, bo oni byli moimi podwładnymi, a ja niczego nie
zauważyłem.
- No dobra dobra, teraz będziecie sobie udowadniać
kto jest bardziej winny? Na pączki! Mamy robotę do odwalenia, nie?
Wchodzimy do Tartaru czy idziemy szukać tych perełek? – starałem
się tryskać optymizmem i chyba mi się to udało bo obaj wzięli
się w garść i ustaliliśmy że idziemy po perły.
Poszliśmy
na na plażę, a ja po drogę modliłem się do Posejdona żeby nam
pomógł w uratowaniu jego córki. Kiedy dotarliśmy na plaże, w
sumie to przed wejściem, zatrzymałem się, wpadło mi do głowy, że
plaża przypomni Nico o córce Posejdona.
- Mroczny czemu stanąłeś
co się stało? - zapytał strażnik
- Zostańcie tu sam pójdę
po te perły
-
Dlaczego chcesz iść sam? - spytał ciągle załamany Nico
- Tak
będzie lepiej – spojrzeli na mnie niezrozumiałym wzrokiem, a ja
patrząc na Marck'a wskazałem głową najpierw syna Hadesa, potem
morze a na końcu ziemie. Strażnik zrozumiał przekaz i zasalutował.
Wszedłem na chłodny piasek. Cała plaża była oświetlona jedynie
blaskiem pełni księżyca i gwiazd spojrzałem na nocne niebo i od
razu rozpoznałem zbiór Zoe, łowczyni, która zginęła z ręki
swojego ojca Atlasa. Podszedłem bliżej morza, woda była spokojna
odbijała światło księżyca. Było tam tak pięknie.
-
Posejdonie – szepnąłem cicho – bo wiesz twoją córkę Kornelie
porwali na igrzyska w Tartarze i tak wpadło mi do głowy, że jak
już tam wejdziemy, żeby ją uratować to... będziemy musieli jakoś
się z tamtąd wydostać i wpadłem na pomysł, że może te twoje
perły by nam mogły pomóc w ucieczce. I proszę
cię o pomoc... - stałem tak przez dłuższą chwile i wiedziałem,
że Posejdon mnie nie wysłucha. Odwróciłem się i już miałem
odchodzić, gdy ktoś zawołał moje imię.
- Mroczny –
odwróciłem się przede mną stał mężczyzna miał czarne włosy i
morskie oczy przypominał mi Percy'ego, domyśliłem się, że to
Posejdon
- Posejdon?
- Nie, sushi. Oczywiście, że to ja ale
mów mi wujku jeśli chcesz - uśmiechną się mimo iż widziałem
smutek w jego oczach – prosiłeś mnie o coś...
- Tak, musimy
się dostać do Tartaru, żeby uratować Kornelie bo...
- Wiem...
- bóg mórz i oceanów wyciągną coś z kieszeni spodni, był to
woreczek ze skóry – te perły mają dość mocy by wyciągnąć
was z Tartaru, jedna perła to jedna osoba daję ci ich piętnaście,
uratujcie ilu się da i jeszcze coś, nie zgób ich... wiem jestem
dla ciebie bardziej jak dziadek ale, wiem też, że nigdy tak
naprawdę nie miałeś rodziców więc, traktuj mnie jak chcesz
dobrze? Obojętnie czy jako ojca czy wujka, ja zawsze postaram się
ci pomóc.
- Dobrze.
- I przekaż Korneli i Percy'emu, żeby
chociaż spróbowali się dogadać, a jak któreś z nich nie będzie
chciało współpracować [czyt.: Percy] to go trzepnij i jeszcze
przekaż im, że ich kocham, okej?
- Yhm – uśmiechną się
-
Powodzenia, wiem, że wam się uda. Trzymam kciuki, a co do tego
zespołu, który chcesz żeby założyli, to rezerwuje bilety na
pierwszy koncert. - po tych słowach zamienił się w wodę i znikną
w głębinach oceanu.
-
Postaram się ciebie nie zawieść... tato – szepnąłem do siebie
i wróciłem do chłopaków, którzy jak gdyby nigdy nic grali w
szachy. Postanowiłem tego nie komentować. Potem postanowiliśmy
rozbić obóz, zjedliśmy coś. Ja osobiście spaliłem pączka w
ofierze panu wód i zaczęliśmy obgadywać jak dostaniemy się do
Tartaru, a ja powiedziałem im o moim spotkaniu z Posejdonem.
Pominąłem parę szczegółów ale ogólnie to się wszystko
zgadzało.
Gdy
nasza narada się skończyła i każdy był najedzony zgłosiłem się
na objęcie pierwszej warty, a oni nie protestowali. Kiedy moja warta
dobiegła końca, czyli około drugiej w nocy obudziłem Marcka który
miał drugą zmianę, a sam poszedłem spać. To oznaczało sny,
które rzadko kiedy bywały przyjemne. Tym razem śniłem o Kornelii
która ucieka przed czymś jednak nie widziałem niczego. W pewnej
chwili usłyszałem głos, chrapliwy, zimny i tak jakby such. Nie
mogłem zlokalizować jednak jego źródła dochodził gdzieś z
przestrzeni ale nie z konkretnego miejsca. Nela zahaczyła o coś
nogą i przewróciła się była tak wycieńczona że nie była już
w stanie wstać. Chciałem jej pomóc jednak nie byłem tam ciałem i
wątpię by słyszała mój głos, mimo to krzyknąłem żeby się
nie poddawała, że niedługo ją uratujemy. Później obraz się
zmienił, tym razem byłem w gabinecie bardzo gustownie urządzonym.
Za mną znajdowały się drzwi a przede mną potężne biurko za
którym stał wielki, skórzany fotel obrócony do mnie tyłem. Ktoś
zapukał i wszedł nie czekając na pozwolenie. Tym kimś okazał się
Jack, ten zdrajca. Podszedł do biurka i przyklęknął na jedno
kolano, jak dawniej robili rycerze przed królem.
- Panie mój,
syn Hadesa, mistrz strażników cienia i gadający pegaz idą tu aby
zniszczyć twoje Igrzyska. Czy mam podjąć stosowne środki aby
zapobiec ich przybycie? – powiedział z ogromnym szacunkiem.
-
Oczywiście ty głupcze! Jakim cudem dotarli już tak daleko?! –
Ten głos mnie przeraził ponieważ był to ten sam głos co przed
chwilą słyszałem, ten przed którym uciekała szefowa.
- Nie
wiem panie, ale dowiem się kto jest za to odpowiedzialny.
- Mam
nadzieję, a teraz idź już i zrób coś aby ten heros i jego
towarzysze tu nie dotarli.
Chłopak
wstał i pospiesznie opuścił pomieszczenie. Wtedy poczułem że
ktoś mnie budzi i wszystko zniknęło. Otworzyłem oczy i okazało
się, że jest już późny ranek. Zdziwiło mnie to bo Nico miał
nas obudzić około ósmej. Rozejrzałem się dookoła, miasto
tętniło już życiem. Zebraliśmy swoje manatki i ruszyliśmy w
stronę zejścia do Hadesu.
Rozdział super. Najlepsze to o potpaleniu gaśnicy :)
OdpowiedzUsuńProsze jak najszybciej 8 rozdział i weźcie nie ròbcie tego o kom. Bo pod 6 rozdz były 3 moje komy bo w takim tempie to będzie 1 rozdz na rok bo większość czytających boji się dać koma albo niewie o czymś takim jak ANONIM ! A komentòją może 2 lub 3 osobe
Fan/ kamil
Jak ciś to sory za orto ale ja z komy /kamil
UsuńO i przy okazji super muza na play liście . Większość moje ulubione piosenki :S
Usuńmożemy zrezygnować z tych komów ale to był też dla nas sygnał co się podobało, co nie... no ale cóż, coś wymyslimy, w każdym razie, następny rozdział jest "w fazie przygotowań" więc trzeba jeszcze troszkę poczekać, do tego skończyły nam się ferie więc mamy naukę i trzeba to jakoś pogodzić z blogiem. mogę tylko obiecać, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni rozdział się pojawi, i mam nadzieję że nie zawiedzie naszych czytelników :)
UsuńSuper, Boskie i w ogóle. Czekam na next.
OdpowiedzUsuń