Tym razem następny rozdział będzie dopiero po 6 opiniach i nie szybciej. No i co do następnego to prosimy o cierpliwość bo dopiero jest tworzony.
______________________________________________________
Kornelia
Pierwsze zajęcia jakie miałam dzisiaj mieć to łucznictwo. Przynajmniej nie będę najgorsza, w końcu przez ostatnie tygodnie ćwiczyłam codziennie i to do ruchomych celów, które nie poruszały według żadnego schematu. Wyszłam z pawilonu i udałam się do domku po łuk i kołczan. Po drodze zastanawiałam się czy wziąć nowe kolorowe strzały czy zwykłe, stwierdziłam że wezmę te drugie bo pierwszych mi szkoda... Je zachowam na misję, ale jakąś specjalną misję. Wzięłam to co było mi potrzebne i udałam się na strzelnicę. Tam przywitał mnie miło Chejron i przeszedł do prowadzenia lekcji.
- Dzisiaj będziemy doskonalić strzelanie dwoma strzałami jednocześnie, wiem, że niektórzy jeszcze nie do końca to opanowali, ale spokojnie. – Zrobił pauzę i pozwolił na wymianę kilku słów radości albo rozpaczy co do planu na dzisiejsze zajęcia, a potem uciszył wszystkich i kontynuował. - Kerry i Laura, wy opanowałyście to na poprzedniej lekcji więc zacznijcie trenować na strzelnicy trzeciej. Reszta niech podzieli się na trzyosobowe grupki i zajmie resztę strzelnic. – Wszyscy zaczęli się rozchodzić w swoich ulubionych składach, ja nie wiedziałam co zrobić. Dawno mnie nie było i moja stara paczka już ma kogoś na moje miejsce. Z opresji wybawił mnie nauczyciel.
- Kornelia... choć tutaj. – Powiedział uśmiechając się miło. – Z tobą przeprowadzę dzisiaj indywidualne lekcję żebyś trochę nadgoniła resztę, a od jutro dołączysz do swojej dawnej grupy.
- Dobrze.
Chejron zaprowadził mnie na strzelnicę trzynastą i choć przez większość ludzi
liczba to kojarzy się z pechem, dla mnie zawsze była szczęśliwa. Wyciągnęłam z kołczana klika strzał i wbiłam
je w ziemię. Dwie z nich nałożyłam na cięciwę tak jak kazał mi nauczyciel.
Pokazał mi jak je trzymać podczas strzelania, a ja powtarzałam to tak długo aż
oboma pociskami trafiłam w tarczę. Nie zajęło mi to wiele czasu więc centaur
zdecydował się na pokazanie mi kolejnych ćwiczeń tym razem doskonalących
celność. Poćwiczyłam jeszcze dwadzieścia minut, a później Chejron powiedział,
że na dzisiaj to koniec i że mam ćwiczyć w wolnym czasie, to, co dzisiaj się
nauczyłam. Pożegnałam się z nim i życząc mu dobrego dnia udałam się na plażę
aby trochę odpocząć przed następnymi zajęciami i pomyśleć nad kilkoma rzeczami
które mnie męczą od śniadania.______________________________________________________
Kornelia
Pierwsze zajęcia jakie miałam dzisiaj mieć to łucznictwo. Przynajmniej nie będę najgorsza, w końcu przez ostatnie tygodnie ćwiczyłam codziennie i to do ruchomych celów, które nie poruszały według żadnego schematu. Wyszłam z pawilonu i udałam się do domku po łuk i kołczan. Po drodze zastanawiałam się czy wziąć nowe kolorowe strzały czy zwykłe, stwierdziłam że wezmę te drugie bo pierwszych mi szkoda... Je zachowam na misję, ale jakąś specjalną misję. Wzięłam to co było mi potrzebne i udałam się na strzelnicę. Tam przywitał mnie miło Chejron i przeszedł do prowadzenia lekcji.
- Dzisiaj będziemy doskonalić strzelanie dwoma strzałami jednocześnie, wiem, że niektórzy jeszcze nie do końca to opanowali, ale spokojnie. – Zrobił pauzę i pozwolił na wymianę kilku słów radości albo rozpaczy co do planu na dzisiejsze zajęcia, a potem uciszył wszystkich i kontynuował. - Kerry i Laura, wy opanowałyście to na poprzedniej lekcji więc zacznijcie trenować na strzelnicy trzeciej. Reszta niech podzieli się na trzyosobowe grupki i zajmie resztę strzelnic. – Wszyscy zaczęli się rozchodzić w swoich ulubionych składach, ja nie wiedziałam co zrobić. Dawno mnie nie było i moja stara paczka już ma kogoś na moje miejsce. Z opresji wybawił mnie nauczyciel.
- Kornelia... choć tutaj. – Powiedział uśmiechając się miło. – Z tobą przeprowadzę dzisiaj indywidualne lekcję żebyś trochę nadgoniła resztę, a od jutro dołączysz do swojej dawnej grupy.
- Dobrze.
Co się stało z Amelią i Martą? Przecież nikt nie wszedł do obozu, to jest nie możliwe. Musiał być to ktoś z herosów, tylko kto? No i po co? Dlaczego znikają najlepsi? No... dobra, tego można by się domyślić, w końcu to oni są najbardziej niebezpieczni i wartościowi więc gdyby szykowała się jakaś bitwa to bez nich obóz ma małe szanse na zwycięstwo bo oni w końcu są w dowództwie więc cała armia by się posypała, ale przecież jest spokojnie jak nigdy... Wszyscy wracają z misji, nowi herosi docierają do obozu bez większych przeszkód, a potwory tak jakby dłużej się odradzają. Nic szczególnego się nie dzieje. Aż do teraz. Muszę z kimś o tym porozmawiać żeby wiedzieć coś więcej.
Poszłam więc do Annabeth bo ona na pewno wie wszystko o tych zniknięciach. Znalazłam ją w Wielkim Domu jak stała zamyślona na ganku i wpatrywała się w dolinę. Zastanawiałam się czy mogę jej przeszkodzić i właśnie gdy miałam odchodzić żeby jej nie przeszkadzać zauważyła mnie
- Hej Nela. Jak zajęcia?
- O... Cześć, dobrze myślałam, że będzie gorzej.
- Mogę ci w czymś pomóc? Wyglądasz na zmartwioną.
- W sumie to przyszłam tu żeby wypytać ciebie o te zniknięcia.
- Aaa... ty też? No cóż, w sumie to niewiele wiemy, obie zniknęły nagle, nie wygląda to na ucieczkę bo wszystkie ich rzeczy zostały. W obu przypadkach nie ma świadków. Pytaliśmy się Rachel ale jak zwykle przepowiednia jest tak niejasna, że możemy się tylko domyślać co się stało.
- A co mówi przepowiednia?
- Coś w stylu, że herosi zginą dla zabawy ale nie wszyscy i coś o ofierze od każdego olimpijczyka.
- No faktycznie niewiele... Ale wiadomo, że ktoś jeszcze
zniknie.
- Tak, ale nadal nie wiemy co się dzieje z tymi, którzy zniknęli. Jak zniknie następna osoba to ludzie zaczną się bać i nie wiadomo jak będą się wtedy zachowywać.
- A gdzie widziano obie grupowe ostatnio?
- Jak wchodziły do lasu. Amelia poszła po strzałę, która tam jej wleciała, wszyscy myśleli, że zagadała się z jakąś driadą albo coś, a potem był krzyk i już jej nie było. Żadnych śladów, nic. Z Martą było podobnie, poszła po jagody bo miała upiec ciasto z jagodami na urodziny Diany, jej przyjaciółki. No i już nie wróciła, nie wiemy nawet kiedy zniknęła bo nikt nic nie słyszał. Przeszukujemy las już od wczoraj, ale bez żadnego rezultatu. Znaleźliśmy tylko koszyk do połowy wypełniony jagodami.
- No rzeczywiście dziwne... No cóż, miałam nadzieję, że coś zrozumiem, ale niestety nic... jeśli będziecie potrzebowali kogoś do pomocy to ja jestem chętna.
- Dzięki, ale nie wątpię żebyś mogła jakoś pomóc. W lesie jest niebezpiecznie więc nikt tam ciebie nie puści. W końcu jesteś grupową swojego domku, co prawda nie masz kim pomiatać, ale nią jesteś. A Chejron jest strasznie nerwowy i zły na siebie że pozwolił w ogóle włóczyć się tobie i Mrocznemu po lesie i to wtedy gdy oboje byliście w rozsypce, niezdolni do walki. Staram się mu wytłumaczyć razem z Percym, że to nie jest jego wina i że nic nie mógł zrobić żeby zapobiec tym porwaniom, ale on i tak siebie obwinia i mówi że coś musiał przeoczyć. Widzisz więc jaki tu panuje Armagedon. Jak chcesz pomóc to lepiej nie zbliżaj się do lasu.
- Dobra, ale jeśli jednak będę mogła w czymś pomóc to wal jak w dym, ok?
- Tak, ale nadal nie wiemy co się dzieje z tymi, którzy zniknęli. Jak zniknie następna osoba to ludzie zaczną się bać i nie wiadomo jak będą się wtedy zachowywać.
- A gdzie widziano obie grupowe ostatnio?
- Jak wchodziły do lasu. Amelia poszła po strzałę, która tam jej wleciała, wszyscy myśleli, że zagadała się z jakąś driadą albo coś, a potem był krzyk i już jej nie było. Żadnych śladów, nic. Z Martą było podobnie, poszła po jagody bo miała upiec ciasto z jagodami na urodziny Diany, jej przyjaciółki. No i już nie wróciła, nie wiemy nawet kiedy zniknęła bo nikt nic nie słyszał. Przeszukujemy las już od wczoraj, ale bez żadnego rezultatu. Znaleźliśmy tylko koszyk do połowy wypełniony jagodami.
- No rzeczywiście dziwne... No cóż, miałam nadzieję, że coś zrozumiem, ale niestety nic... jeśli będziecie potrzebowali kogoś do pomocy to ja jestem chętna.
- Dzięki, ale nie wątpię żebyś mogła jakoś pomóc. W lesie jest niebezpiecznie więc nikt tam ciebie nie puści. W końcu jesteś grupową swojego domku, co prawda nie masz kim pomiatać, ale nią jesteś. A Chejron jest strasznie nerwowy i zły na siebie że pozwolił w ogóle włóczyć się tobie i Mrocznemu po lesie i to wtedy gdy oboje byliście w rozsypce, niezdolni do walki. Staram się mu wytłumaczyć razem z Percym, że to nie jest jego wina i że nic nie mógł zrobić żeby zapobiec tym porwaniom, ale on i tak siebie obwinia i mówi że coś musiał przeoczyć. Widzisz więc jaki tu panuje Armagedon. Jak chcesz pomóc to lepiej nie zbliżaj się do lasu.
- Dobra, ale jeśli jednak będę mogła w czymś pomóc to wal jak w dym, ok?
- Ta.. jasne.
- Przyrzeknij na Styks
- Na Styks, zadowolona? A teraz leć już bo spóźnisz się na zajęcia z twoim braciszkiem.
- Nieeee... Zajęcie z rydwanów on prowadzi? Może się urwę albo coś... no bo wiesz tak mnie jakoś strasznie głowa boli, że nie wiem.
- Nie kombinuj, nie będzie aż tak źle, nie przesadzaj. Percy zresztą jest w tym naprawdę dobry, kiedyś wygrałam razem z nim zawody.
- Taa... bo to może jego zasługa... No dobra... idę, pa! Miłego dnia!
- Pa, tobie również!
Skierowałam się na arenę ale tak jakoś mi się nie chciało tam iść... No ale nie mogłam zaczynać od wagarów pierwszego dni po powrocie, więc przemogłam w sobie niechęć do znajdowania się bliżej niż na dziesięć metrów od mojego braciszka i weszłam do amfiteatru. Czekało już tam dziesięć rydwanów zaprzężonych w piękne i dostojne konie. Syn Posejdona właśnie dzielił wszystkich na zespoły dwuosobowe. Zauważył mnie i powiedział głośno
- O! Któż to się pojawił? Czyżby moja kochana i jak zawsze nieznośna siostrzyczka?
- Wal się. Mógłbyś czasami zachowywać się adekwatnie do swojego wieku?
- Przyrzeknij na Styks
- Na Styks, zadowolona? A teraz leć już bo spóźnisz się na zajęcia z twoim braciszkiem.
- Nieeee... Zajęcie z rydwanów on prowadzi? Może się urwę albo coś... no bo wiesz tak mnie jakoś strasznie głowa boli, że nie wiem.
- Nie kombinuj, nie będzie aż tak źle, nie przesadzaj. Percy zresztą jest w tym naprawdę dobry, kiedyś wygrałam razem z nim zawody.
- Taa... bo to może jego zasługa... No dobra... idę, pa! Miłego dnia!
- Pa, tobie również!
Skierowałam się na arenę ale tak jakoś mi się nie chciało tam iść... No ale nie mogłam zaczynać od wagarów pierwszego dni po powrocie, więc przemogłam w sobie niechęć do znajdowania się bliżej niż na dziesięć metrów od mojego braciszka i weszłam do amfiteatru. Czekało już tam dziesięć rydwanów zaprzężonych w piękne i dostojne konie. Syn Posejdona właśnie dzielił wszystkich na zespoły dwuosobowe. Zauważył mnie i powiedział głośno
- O! Któż to się pojawił? Czyżby moja kochana i jak zawsze nieznośna siostrzyczka?
- Wal się. Mógłbyś czasami zachowywać się adekwatnie do swojego wieku?
- Może trochę milej? Teraz jestem twoim nauczycielem i
mogę ciebie ukarać za takie pyskowanie.
- A ja mogę do ciebie strzelić jak będziesz mnie dalej wku***ał. – Dla podkreślenie tych słów ściągnęłam z pleców łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę celując prosto w jego głowę. Lubiłam tą przewagę łuku nad mieczem, mogłam kogoś pokonać nawet się go niego nie zbliżając. – Nadal sądzisz że pyskuję kochany braciszku? – zapytałam przesadnie miłym głosem.
- Wiesz że to nie jest zabawka?
- Nie jest? –zapytałam zdziwionym tonem – No to może to sprawdzę i puszczę strzałę?
- Nie rób tego! Rozumiesz?! Zabraniam ci! Jak się Chejron dowie to tego pożałujesz!-
-Grożenie komuś kto ma ciebie na celowniku to nie jest mądry pomysł, ale ty takich przecież nie miewasz więc można ciebie tym usprawiedliwić... no, ale, czysto teoretycznie, mogło mnie to totalnie wyprowadzić z równowagi no i, oczywiście czysto teoretycznie, mogłabym pod wpływem emocji wypuścić strzałę, która przez przypadek przebiła by ci głowę albo przecięła tętnice na szyi, a wiesz dobrze, że jesteśmy na arenie gdzie nie ma wiatru tak samo jak wiesz, że ja nawet na otwartej przestrzeni nigdy nie chybię.
- Zapomniałaś o świadkach.
- A ty nie zrozumiałeś co przed chwilą do ciebie powiedziałam.
- Mówiłaś jakieś nic nie znaczące zdania, które potwierdziły moje przypuszczenia, że jesteś nieobliczalną wariatką którą należy zamknąć w domu bez klamek.
- Nadal nic nie rozumiesz!! – wydarłam się udając furię. – Ty totalny idioto!!! Jesteś tak głupi, że chociażby z tego powody powinnam cię zabić! Jesteś wredny, arogancki, chamski, głupi i do tego zdradziłeś Annabeth! Z tych powodów zabiję cię z największą przyjemnością!! – Kątem oka obserwowałam zachowania ludzi, gdy dotarło do nich to co powiedział zaczęli krzyczeć żebym tego nie robiła. Percy było tak przerażony, że nie był nawet w stanie się ruszyć. Wycelowałam w jego głowę i zapytałam – Ostatnie życzenie? – Parę osób z grupy zaczęło biec w moja stronę żeby mnie powstrzymać.
- Nie mów Ann o tym pocałunku.
- Tego nie mogę ci obiecać. – puściłam cięciwę i lekko niemalże niezauważalnie podbiłam strzałę. Mój brat zamknął oczy, a wszyscy spojrzeli na mnie. Wiele dziewczyn odwróciło się tyłem do środka areny żeby nie widzieć, nawet kątem oka, jak ich nauczyciel pada zabity przez siostrę. Zapadła cisza, totalna cisza... Wtedy ja wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. Percy powoli otworzył oczy i chwilę się zastanawiał czy jeszcze żyje. Herosi nie wiedzieli co się stało.
- Ale ty szurnięta jesteś. – powiedział Glomomóżdżek siląc się na swobodny ton.
- HAHAHAHA! WY... HAHAH... MYŚLELIŚCIE ŻE JA... HAHAH! ŻE JA GO ZABIJĘ?!!! HAHAHA!!! NIE WIERZĘ!!! HAHAHAHAHA!!! ALE JAJA!!
- Ale... o co chodzi? – patrzyli na mnie nie wiedząc co się właściwie stało. Gdy głupawka zaczęła mi przechodzić i przestałam tarzać się po ziemi ze śmiechu, wstałam i powiedziałam co chwilę się śmiejąc.
- Serio sądziliście, że byłabym w stanie zabić brata? Owszem celowałam w głowę ale jak wypuszczałam strzałę to lekko ją podbiłam i ona obcięła mu pasemko włosów. HAHAHAHA! Widzieć wasze miny, a szczególnie jego – wskazałam na Perce ’go – kiedy myśli, że za chwilę go uśmiercę to bezcenne przeżycie. Było warto tu przyjść chociażby dlatego. HAHAHA! – Powoli docierało do wszystkich, że zostali wrobieni. Niektórzy zaczynali się uśmiechać pod nosem, inni mieli zdziwione miny, część z nich patrzała na mnie z niedowierzaniem, a inni obrzucali mnie gardzącym wzrokiem jakim obrzuca się wariatów. W końcu braciszek przemógł w sobie lęk i podszedł do mnie
- Co ty wyrabiasz?
- Mogłabym ciebie zapytać o to samo. Myślisz, że zdobędziesz szacunek innych jeśli będziesz mnie poniżał i przedrzeźniał? Jeśli tak to życzę powodzenia. – Chciałam go ominąć żeby wyjść, on jednak stanął przede mną uniemożliwiając mi to
- Nie pozwoliłem ci odejść
- Sama sobie na to pozwoliłam dupku. A teraz się odsuń bo nie chcę zrobić tobie krzywdy.
- Ta jasne, nie chcesz... – Mimo tego co powiedział odsunął się. – nie myśl, że ujdzie ci to na sucho! – krzyknął za mną ale nie przejęłam się tym zbytnio, będąc w szkole nieraz musiałam zostawać w kozie lub wykonywać jakieś prace społeczne ze względu na moje, dość pikantne, kłótnie z nauczycielami. Nic nie poradzę na to że mam taki charakterek.
Gdy opuszczałam arenę usłyszałam jeszcze jak Percy mówi, że to koniec zajęć na dzisiaj. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić więc poszłam do stajni pegazów mając nadzieję, że spotkam tam Mrocznego. Niestety ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie zastałam go tam. Rozejrzałam się po niebie ale nie widziałam go nigdzie. No cóż... do następnych zajęć miałam jeszcze około czterdziestu minut więc udałam się na plażę bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Kiedy tam dotarłam, usiadłam na ciepłym piasku i zapatrzyłam się w horyzont. Nie myślałam o niczym, rozkoszowałam się tylko ciepłem słońca, zapachem oceanu i szumem fal. Nagle przypomniałam sobie, że mam jeszcze dzisiaj zajęcia. Spojrzałam na zegarek, jestem spóźniona już pięć minut na zajęcia z szermierki. Zerwałam się szybko i pobiegłam sprintem na lekcje. Gdy dobiegłam miałam straszną zadyszkę i nie mogłam wydusić słowa. Po kilku głębokich wdechach zdołałam wydyszeć coś na kształt „przepraszam za spóźnienie”. Ann powiedziała żebym poszła do zbrojowni po miecz, tarczę i zbroję. Posłuchałam jej i po chwili byłam już gotowa do zajęć. Nie robiliśmy nic szczególnego, normalne ćwiczenia cięć, pchnięć, zasłaniania się tarczą, przewroty, uników i rozbrajania przeciwnika. Nie byłam w tym za dobra ponieważ szybko męczyły mi się ręce od ciągłego machania. Dawałam jednak z siebie wszystko i wygrałam dwa na trzy pojedynki jakie zawsze robiliśmy na koniec każdej lekcji.
Po tych zajęciach był czas na lunch. Udałam się do pawilonu jadalnego i „zamówiłam” sobie cheeseburgera z frytkami i cole. Wiem niezbyt zdrowo ale byłam już głodna i potrzebowałam czegoś sycącego. Po oddaniu części posiłku na ofiarę połknęłam wszystko w błyskawicznym tempie. Wtedy zjawił się Mroczny.
- Hejka szefowo! Jak tam?
- O hej, ogólnie dobrze ale jak chcesz ze mną pogadać to choć bo idę teraz na skałkę i trochę mi się spieszy.
- Ok.
- A jak u ciebie?
- No... nudno, nie mam co robić.
- Byłam dzisiaj u ciebie w stajni ale ciebie tam nie było, co robiłeś?
- Kurrrrczaczki! Nakryłaś mnie... no więc... ja... no...
- Wyduś to wreszcie.
- No bo niedaleko otworzyli taką pączkarnię no i musiałem sprawdzić jakie tam mają boskie krążki no i tak jakoś nie mogłem stamtąd wyjść bo nie spróbowałem jeszcze wszystkich pączków no i jak zobaczyłem to od razu wróciłem do obozu ale było już po pierwszej więc poszedłem ciebie szukać no i... znalazłem.
- A po co miałeś mnie szukać?
- Bo... bo... bo... bo...!
- Bo..?
- NIE PAMIĘTAM!
- Spokojnie, nic się nie stało. Jak sobie przypomnisz to mi powiesz i już, tak?
- No... Ale to było coś ważnego...
- A kto kazał ci to „coś ważnego” przekazać?
- Nie pamiętam... Nie pamiętam nic co się dzisiaj działo... pamiętam tylko, że rano powiedziałem ci, że Marta zaginęła, a potem dowiedziałem się o pączkarni no i tam poleciałem... ale wiem też że w między czasie ktoś coś mi powiedział i miałem to tobie przekazać...
- Za dużo pączków, masz jakiś szok insulinowy albo coś w ten deseń.
- Jaki deser?
- Nie „deser” tylko „deseń”. Tak się mówi.
- A... sorry. No dobra, to miłego wspinania, pa!
- Pa. I obiecaj mi, że nie będziesz już dzisiaj jadł słodkiego, ok?
- No dobra... Ale, że nic?
- Nic, a nic.
- No ale...
- Przyrzeknij na Styks?
- Przyrzekam na Styks, że nie będę już dzisiaj jadł słodkiego. A teraz już leć, bo się spóźnisz i będzie na mnie.
- Zawsze jest na ciebie. – Puściłam do niego oko i skierowałam się na ściankę wspinaczkową. Z ciekawych rzeczy to tyle, że tylko raz spadłam i to z niewielkiej wysokości, a trzy razy udało mi się wejść na sam szczyt bez większych obrażeń.
No to pierwszy dzień zajęć mam już za sobą. Stwierdziłam, że w sumie to poćwiczyłabym strzelanie. Poszłam więc na plażę i formując z wody kukły strzelałam do nich. Nie był to najlepszy trening bo to ja nimi kierowałam więc wiedziałam doskonale jak daleko są i jak się poruszają, a do tego jako dziecko Posejdona czułam jaki jest wiatr i jaką ma prędkość co pozwalało mi na dokładniejsze strzelanie. Gdy byłam już „rozstrzelana” i trafiałam z dokładnością centymetra w wodne kukły postanowiłam podnieść sobie poprzeczkę. Prosto z plaży weszłam do lasu. Tutaj jest wiele niewiadomych więc musiałam wyostrzyć zmysły, a w szczególności słuch i wzrok. Póki co nie musiałam się martwić wiatrem ponieważ wiał mi w twarz, a to oznaczało, że zagłębiając się w las zwierzyna mnie nie wyczuje. Po kilku minutach skradania się zauważyłam dwie wiewiórki goniące się po drzewie. Idealna okazja żeby poćwiczyć strzelanie dwoma strzałami, które miałam przygotowane na cięciwie. Naciągnęłam ją i...
- Cześć – usłyszałam szept który dochodził tuż zza moich pleców. Jak zwykle zamiast krzyknąć, spięłam mięśnie i odwróciłam się gwałtownie celując strzałą w przeciwnika. Momentalnie zorientowałam się, że mam dwie strzały więc jedną z nich puściłam i wybrałam cel. Pamiętając pierwszą lekcję łucznictwa wybrałam największą powierzchnię czyli klatkę piersiową. Wtedy z trybu „zabójca” przeszłam na tryb „wystraszony heros”.
- Kim ty jesteś? Nie jesteś z obozu. Jak się tu dostałeś?
-Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. Jestem Jack, strażnik cienia.
- Nie znam żadnych strażników cienia.
- Bo jesteśmy.. jakby to powiedzieć... tajnymi agentami, jak amerykańskie FBI czy brytyjskie MI5
- Aha – kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie chciałam się jąkać więc nie mówiłam nic, tylko celowałam w strażnika. On, z pokerową twarzą, patrzył mi się w oczy. Nic nie mówił, tylko obserwował. Po dłuższej chwili zebrałam się w sobie i zapytałam:
- Czy zrobiłam coś złego?
- Nie.
- Aha... A może nie powinnam tu być? To jakiś teren prywatny, tak?
- Nie. – Odpowiedział bez cienia emocji. Było to trochę bardzo przerażające. Jego błękitne oczy ciągle były skierowane na mnie. Miał na sobie T-shirt, skórzaną kurtkę, wąskie spodnie i buty w stylu Nike High, wszystko czarne. Miałam wrażenie, że on aż promieniuje ciemnością. W sumie był przystojnym szatynem o bladej skórze, jednak mimo urody nie był osobą, z którą chce się spędzić miłe popołudnie na wybrzeżu Long Island.
- No dobra, czego ode mnie chcesz? – zapytałam siląc się na odważny ton.
- Czego chcę? – Powiedział wywołując grymas na kształt uśmiech na twarzy. – Chcę wielu rzeczy, ale nie po to tu przybyłem.
- W takim razie po co?
- Po ciebie.
- A może jaśniej?
- Jaśniej... Ktoś dla kogo pracuję, chce mieć ciebie i to jeszcze dzisiaj, a ja nie chcę żeby był mną rozczarowany. – Powiedział wolno i dobitnie.
- No to chyba jednak będzie, bo ja nie mam zamiaru z tobą nigdzie iść.
- Przewidziałem taką odpowiedź. – To mówiąc zaczął się do mnie zbliżać. Naciągnęłam mocniej cięciwę i wycelowałam dokładnie w serce. – Chyba nie strzelisz do bezbronnego? – Zrobił potulną minkę. – Wiem, że nie strzelisz, nie jesteś w stanie zabić człowieka. Ale to się niedługo zmieni... – Wyciągnął rękę i po prostu wziął strzałę. Złamał ją i odrzucił obie części na boki. Stałam osłupiała, niezdolna do najmniejszego ruchu. Do, chociażby, zaprotestowania, ucieczki. Jack podszedł do mnie bliżej, złapał mnie za prawe przedramię, zdążyłam tylko krzyknąć i... ogarnęła mnie ciemność, lęk, krzyk, ból, cierpienie, śmierć.
Mroczny
Kornelia poszła na ściankę wspinaczkową. Dobrze, że udało mi się wymyślić to z tą pączkarnią bo było by krucho jakbym jej powiedział o strażnikach. Poleciałem do źródełka, siedziałem tam i myślałem sam nie wiem jak długo. Gdy nagle usłyszałem krzyk, który od razu poznałem. To była Nela. Poleciałem ile sił w skrzydłach, a kiedy wylądowałem poczułem jej zapach. Była tu przed chwilą ale już nie ma... i jeszcze ktoś tu był, to był... pachnie jak jeden ze strażników. Co tu się stało? Nagle z krzaków wyskoczył Nico.
- Mroczny! Co tu się stało?! - spytał syn Hadesa
- Usłyszałem krzyk... Kornelii, więc przyleciałem ale nikogo tu nie było...
- Kornelia została porwana.
- Ten kto ją porwał podróżował cieniem, czuję to.
- Jak? Jeśli można wiedzieć.
- Nie wiem „jak” ale wiem, że tak jest. Czuję taki zapach... nie wiem jak to określić, no i siarkę, co jest charakterystyczne dla cienia.
- Kto jeszcze podróżuje cieniem i mógł tu być?
- No strażnicy, nie?
- Gdzie oni mają tą swoją kwaterę?
- Przy źródełku, a co?
Niestety, już się zmył. O kurczaczki! Czyżby on... do tego... strażników? Na pączki, co ja zrobiłem? Zerwałem się do lotu i najszybciej jak mogłem poleciałem do kryjówki strażników. Ledwo się wyrobiłem z lądowaniem. Wbiegłem do jaskini i po ciemku dotarłem do części zamieszkałej. Tam zobaczyłem dość... dramatyczną scenę. Nico przyciskał przedramieniem Marck’a do ściany i był, delikatnie mówiąc, wkurzony.
- Gdzie ona jest?! Gadaj ty dupku! GDZIE?!!!
- Nie wiem! Skąd mam wiedzieć? Nico! Ogarnij się, ok? Nie wiem nawet o co ci chodzi?
- Nie wiesz?! Nie wciskaj mi tu kitu! Ty zdrajco! Mój ojciec ci wierzy, a ty za jego plecami robisz jakieś szemrane interesy?! Zniszczę cię! Rozumiesz? Po prostu zniszczę!!!
- Nico. – Powiedziałem cicho. – Nico! – Odwrócił się i spojrzał na mnie oczami szaleńca. – Nie to żeby coś ale wszyscy się patrzą. – hadesowy syn puścił wreszcie chłopaka i rozejrzał się dookoła. Wszyscy strażnicy patrzyli na rozgrywającą się scenę gotowi pomóc swojemu dowódcy. Heros w końcu się opamiętał i zaczął wyjaśniać co się stało.
- Chodzi o to... że ktoś porwał Kornelię. Ktoś kot podróżował cieniem. Śmiem podejrzewać, że to któryś z twoich żołnierzy.
- Zaraz to sprawdzę. Zbiórka! W szeregu frontem do mnie! – Było to niesamowite jak w ułamku sekundy uformował się równy szyk. – Kolejno odlicz! (raz, dwa...) Spocznij! Rozejść się! – Tak samo jak wszyscy się pojawili tak samo szybko zniknęli. – Nie ma dwóch, Jack’a i Erica.
- To ci co się ostatnio spóźnili?
- Ci sami.
- Wiedziałem. Oni coś kręcili.
- Masz jakieś dowody?
- Na razie nie, ale to się da załatwić. Czy twoi strażnicy maja wspólne pokoje?
- Tak, czteroosobowe.
- Możesz tu prosić tych z którymi spóźnialscy są razem?
- Moment. – Minął moment i już stali przede mną i Nico trzej chłopacy. – To oni.
- Czy Eric i Jack często znikali?
- Tak, dość często. Tłumaczyli to jako misje specjalne lub coś podobnego. – Odpowiedział jeden z nowo przybyłych.
- Nie było żadnych misji specjalnych. – Powiedział zdziwiony dowódca.
- W takim razie kłamali.
- A wiecie dokąd?
- Nie można pytać o szczegóły zadań specjalnych.
- Dziki, nie mam do was więcej pytań.
- Możecie odejść. – Dwa słowa Marck’a i już ich nie ma... to naprawdę fascynujące. – Miałeś rację Mroczny. Oni zdecydowanie są podejrzanymi.
- No i co z tego! I tak nie wiemy gdzie jej szukać! To do niczego nie prowadzi! Musimy ją znaleźć! Ona... ona... gdzie ona jest...? – Nico wyglądał strasznie, nie to że przeważnie wygląda na przyjemnego typka, ale teraz był tak przybity, że aż smutno było patrzeć. – Mroczny... – wyszeptał – pomóż mi ją szukać... błagam.
- A chciałeś iść beze mnie? No chyba na łeb upadłeś.
- Dziękuję, że mogę na ciebie liczyć.
- Chodźmy do Chejrona, niech zorganizuje wyprawę.
Chłopacy stwierdzili, że wezmą mnie cieniem, bo tak będzie szybciej. W ułamku sekundy znaleźliśmy się przed Wielkim Domem. Szybko weszliśmy do środka, a tam zastaliśmy Chejrona w postaci... wózkowo-ludzkiej czytającego książkę.
- Czy coś się stało? – zapytał znudzonym głosem nie odrywając się od lektury.
- To ty nic nie wiesz! Porwali Kornelię, a ty siedzisz i czytasz jakąś beznadziejnie głupią książkę?!!! – Co to miłość robi z ludźmi? Kiedyś Nico był cichy, spokojny i zawsze opanowany, a teraz zachowuje się jak narkoman na głodzie, albo ja bez pączków.
- Jak to porwali?
- Nie wiesz jak do cholery wygląda porwanie?! – gdyby ktokolwiek z obozu powiedział tak do naszego opiekuna to wątpię, że wyszedłby z tego cało.
- Pytam jak to się stało, jakie były okoliczności jej uprowadzenia.
- Chyba poszła do lasu poćwiczyć strzelenie do widziałem tam złamaną strzałę. – powiedziałem nie chcąc słuchać dłużej napadów wściekłości Nico.
- Do lasu?
- No... tak...
- Zakazałem zbliżania się do niego na bliżej niż pięć metrów, zbagatelizowała moje polecenie. Nie wiem w takim razie czego ode mnie oczekujecie.
- Chyba nie zostawisz jej na pastwę losu? – zabrał głos Marck.
- Weszła tam na swoje własne ryzyko. Nie będę narażał innych przez jej głupotę. – Nico był już na skraju kolejnego wybuchu, widać po nim było, że musi włożyć dużo wysiłku żeby nie zacząć krzyczeć.
- A co z dwiema dziewczynami które zostały porwane? Ich też niema pan zamiaru ratować? – zapytał strażnik.
- Gdybym wiedział gdzie je szukać to na pewno bym to zrobił, ale wysyłanie załogi, nazwijmy to, ratunkowej nie ma sensu skoro nawet nie wiadomo gdzie mieliby iść, nie sądzisz Marcku?
- Tak się składa, że są pewne poszlaki. Udało nam się wpaść na trop porywaczy dopiero teraz, po porwaniu Neli. Dlatego, przychodzimy tu z prośbą o zorganizowanie misji.
- A jakie to poszlaki?
- Wiemy, że dwaj z moich żołnierzy najprawdopodobniej popuścili się ostatnich uprowadzeń.
- A którzy to?
- Jack i Eric.
- A w jakim celu mieliby to zrobić?
- Tego jeszcze nie wiemy.
- A gdzie ich szukać?
- Nie wiem.
- Dla kogo pracują?
- Nie wiem.
- A...
- Przestań zadawać te głupie pytania! Pozwól nam na tą misję i już! Przecież nie szkoda ci jednego pegaza i chłopaka, który nawet nie jest obozowiczem!
- Nie zgadzam się i już, ta wyprawa nie ma prawa skończyć się pomyślnie, za dużo niewiadomych. Nico, ja naprawdę chciałbym pomóc ale nie mam jak. Nie mogę się zgodzić na narażanie się jakiegokolwiek herosa jeśli nie jest to konieczne. Przykro mi.
- Jeszcze tego pożałujesz! – powiedziawszy to rozpłynął się w powietrzu.
- Yyy... No więc nie da się nic zrobić z tą wyprawą? – zapytałem niepewnie.
- Nie. Ja nie przyłożę do tego ręki.
- Może przecież zniknąć więcej osób. Nie wiemy jakie mają zamiary, ale powinniśmy zakładać najgorsze. – głos zabrał Marck.
- Dlatego nie wyślę nikogo na pewną śmierć. Nie teraz, kiedy wszystko jest już dobrze. Od wieku wieków nie było takiego spokoju, lepiej żeby herosi w obozie nie wiedzieli o tym, że dzieje się coś strasznego, zasługują na spokój.
- W takim razie, nie mamy o czym mówić. Dobrej nocy. Pa Mroczny. – I zniknął.
- No to... kolorowych pączków, to znaczy snów i tego... no, cześć. – Wyszedłem z Wielkiego domu i skierowałem się w stronę stajni. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej przybity i smutny, docierało do mnie, że straciłem Kornelię... Bogowie! Dlaczego znowu ja? Nie możecie sobie znaleźć innej ofiary? Nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła. Tym kimś okazał się syn Hadesa.
- Mroczny! – zawołał szeptem. – Chodź! No rusz ten tyłek i nie gap się na mnie!
- Co? – wyszeptałem. – Co się stało?
- Idę szukać Neli.
- Chejron nie pozwolił...
- Mnie to nie obchodzi, sam jestem sobie panem i władcą. Pytanie czy idziesz ze mną.
- No pewnie. Nie chcę stracić kolejnej przyjaciółki.
- Wiem... ja też nie chcę jej stracić... Obiecałem jej, że będę ją zawsze chronił... a teraz jest nie wiadomo gdzie, nie wiadomo co jej jest... Jestem beznadziejny...
- Hej, nie jesteś beznadziejny. Nie mogłeś wiedzieć, że ktoś ją porwie, nie? A teraz nie ma co się mazać. Nadal jest szansa, że odnajdziemy ją całą i zdrową.
- No...
- W takim razie chodźmy. Wsiadaj mi na grzbiet i lecimy do... do... a gdzie my właściwie mamy lecieć?
- Nie wiem...
- Ale ja wiem. – Z mroku wyłonił się Marck. – Pogadałem z chłopakami z którymi Eric i Jack mieli wspólny pokuj. Czasami słyszeli strzępki rozmów.
- Czyli?
- Mówili cos o Tartarze, o igrzyskach czasami o porwanych herosach, o tym, że ma ich być pięciu, o dwunastu przeciwnikach. Żadnych szczegółów ale dopiero teraz wszystko nabiera sensu.
- I nic nie mówili?- A ja mogę do ciebie strzelić jak będziesz mnie dalej wku***ał. – Dla podkreślenie tych słów ściągnęłam z pleców łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę celując prosto w jego głowę. Lubiłam tą przewagę łuku nad mieczem, mogłam kogoś pokonać nawet się go niego nie zbliżając. – Nadal sądzisz że pyskuję kochany braciszku? – zapytałam przesadnie miłym głosem.
- Wiesz że to nie jest zabawka?
- Nie jest? –zapytałam zdziwionym tonem – No to może to sprawdzę i puszczę strzałę?
- Nie rób tego! Rozumiesz?! Zabraniam ci! Jak się Chejron dowie to tego pożałujesz!-
-Grożenie komuś kto ma ciebie na celowniku to nie jest mądry pomysł, ale ty takich przecież nie miewasz więc można ciebie tym usprawiedliwić... no, ale, czysto teoretycznie, mogło mnie to totalnie wyprowadzić z równowagi no i, oczywiście czysto teoretycznie, mogłabym pod wpływem emocji wypuścić strzałę, która przez przypadek przebiła by ci głowę albo przecięła tętnice na szyi, a wiesz dobrze, że jesteśmy na arenie gdzie nie ma wiatru tak samo jak wiesz, że ja nawet na otwartej przestrzeni nigdy nie chybię.
- Zapomniałaś o świadkach.
- A ty nie zrozumiałeś co przed chwilą do ciebie powiedziałam.
- Mówiłaś jakieś nic nie znaczące zdania, które potwierdziły moje przypuszczenia, że jesteś nieobliczalną wariatką którą należy zamknąć w domu bez klamek.
- Nadal nic nie rozumiesz!! – wydarłam się udając furię. – Ty totalny idioto!!! Jesteś tak głupi, że chociażby z tego powody powinnam cię zabić! Jesteś wredny, arogancki, chamski, głupi i do tego zdradziłeś Annabeth! Z tych powodów zabiję cię z największą przyjemnością!! – Kątem oka obserwowałam zachowania ludzi, gdy dotarło do nich to co powiedział zaczęli krzyczeć żebym tego nie robiła. Percy było tak przerażony, że nie był nawet w stanie się ruszyć. Wycelowałam w jego głowę i zapytałam – Ostatnie życzenie? – Parę osób z grupy zaczęło biec w moja stronę żeby mnie powstrzymać.
- Nie mów Ann o tym pocałunku.
- Tego nie mogę ci obiecać. – puściłam cięciwę i lekko niemalże niezauważalnie podbiłam strzałę. Mój brat zamknął oczy, a wszyscy spojrzeli na mnie. Wiele dziewczyn odwróciło się tyłem do środka areny żeby nie widzieć, nawet kątem oka, jak ich nauczyciel pada zabity przez siostrę. Zapadła cisza, totalna cisza... Wtedy ja wybuchnęłam nieopanowanym śmiechem. Percy powoli otworzył oczy i chwilę się zastanawiał czy jeszcze żyje. Herosi nie wiedzieli co się stało.
- Ale ty szurnięta jesteś. – powiedział Glomomóżdżek siląc się na swobodny ton.
- HAHAHAHA! WY... HAHAH... MYŚLELIŚCIE ŻE JA... HAHAH! ŻE JA GO ZABIJĘ?!!! HAHAHA!!! NIE WIERZĘ!!! HAHAHAHAHA!!! ALE JAJA!!
- Ale... o co chodzi? – patrzyli na mnie nie wiedząc co się właściwie stało. Gdy głupawka zaczęła mi przechodzić i przestałam tarzać się po ziemi ze śmiechu, wstałam i powiedziałam co chwilę się śmiejąc.
- Serio sądziliście, że byłabym w stanie zabić brata? Owszem celowałam w głowę ale jak wypuszczałam strzałę to lekko ją podbiłam i ona obcięła mu pasemko włosów. HAHAHAHA! Widzieć wasze miny, a szczególnie jego – wskazałam na Perce ’go – kiedy myśli, że za chwilę go uśmiercę to bezcenne przeżycie. Było warto tu przyjść chociażby dlatego. HAHAHA! – Powoli docierało do wszystkich, że zostali wrobieni. Niektórzy zaczynali się uśmiechać pod nosem, inni mieli zdziwione miny, część z nich patrzała na mnie z niedowierzaniem, a inni obrzucali mnie gardzącym wzrokiem jakim obrzuca się wariatów. W końcu braciszek przemógł w sobie lęk i podszedł do mnie
- Co ty wyrabiasz?
- Mogłabym ciebie zapytać o to samo. Myślisz, że zdobędziesz szacunek innych jeśli będziesz mnie poniżał i przedrzeźniał? Jeśli tak to życzę powodzenia. – Chciałam go ominąć żeby wyjść, on jednak stanął przede mną uniemożliwiając mi to
- Nie pozwoliłem ci odejść
- Sama sobie na to pozwoliłam dupku. A teraz się odsuń bo nie chcę zrobić tobie krzywdy.
- Ta jasne, nie chcesz... – Mimo tego co powiedział odsunął się. – nie myśl, że ujdzie ci to na sucho! – krzyknął za mną ale nie przejęłam się tym zbytnio, będąc w szkole nieraz musiałam zostawać w kozie lub wykonywać jakieś prace społeczne ze względu na moje, dość pikantne, kłótnie z nauczycielami. Nic nie poradzę na to że mam taki charakterek.
Gdy opuszczałam arenę usłyszałam jeszcze jak Percy mówi, że to koniec zajęć na dzisiaj. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić więc poszłam do stajni pegazów mając nadzieję, że spotkam tam Mrocznego. Niestety ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie zastałam go tam. Rozejrzałam się po niebie ale nie widziałam go nigdzie. No cóż... do następnych zajęć miałam jeszcze około czterdziestu minut więc udałam się na plażę bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Kiedy tam dotarłam, usiadłam na ciepłym piasku i zapatrzyłam się w horyzont. Nie myślałam o niczym, rozkoszowałam się tylko ciepłem słońca, zapachem oceanu i szumem fal. Nagle przypomniałam sobie, że mam jeszcze dzisiaj zajęcia. Spojrzałam na zegarek, jestem spóźniona już pięć minut na zajęcia z szermierki. Zerwałam się szybko i pobiegłam sprintem na lekcje. Gdy dobiegłam miałam straszną zadyszkę i nie mogłam wydusić słowa. Po kilku głębokich wdechach zdołałam wydyszeć coś na kształt „przepraszam za spóźnienie”. Ann powiedziała żebym poszła do zbrojowni po miecz, tarczę i zbroję. Posłuchałam jej i po chwili byłam już gotowa do zajęć. Nie robiliśmy nic szczególnego, normalne ćwiczenia cięć, pchnięć, zasłaniania się tarczą, przewroty, uników i rozbrajania przeciwnika. Nie byłam w tym za dobra ponieważ szybko męczyły mi się ręce od ciągłego machania. Dawałam jednak z siebie wszystko i wygrałam dwa na trzy pojedynki jakie zawsze robiliśmy na koniec każdej lekcji.
Po tych zajęciach był czas na lunch. Udałam się do pawilonu jadalnego i „zamówiłam” sobie cheeseburgera z frytkami i cole. Wiem niezbyt zdrowo ale byłam już głodna i potrzebowałam czegoś sycącego. Po oddaniu części posiłku na ofiarę połknęłam wszystko w błyskawicznym tempie. Wtedy zjawił się Mroczny.
- Hejka szefowo! Jak tam?
- O hej, ogólnie dobrze ale jak chcesz ze mną pogadać to choć bo idę teraz na skałkę i trochę mi się spieszy.
- Ok.
- A jak u ciebie?
- No... nudno, nie mam co robić.
- Byłam dzisiaj u ciebie w stajni ale ciebie tam nie było, co robiłeś?
- Kurrrrczaczki! Nakryłaś mnie... no więc... ja... no...
- Wyduś to wreszcie.
- No bo niedaleko otworzyli taką pączkarnię no i musiałem sprawdzić jakie tam mają boskie krążki no i tak jakoś nie mogłem stamtąd wyjść bo nie spróbowałem jeszcze wszystkich pączków no i jak zobaczyłem to od razu wróciłem do obozu ale było już po pierwszej więc poszedłem ciebie szukać no i... znalazłem.
- A po co miałeś mnie szukać?
- Bo... bo... bo... bo...!
- Bo..?
- NIE PAMIĘTAM!
- Spokojnie, nic się nie stało. Jak sobie przypomnisz to mi powiesz i już, tak?
- No... Ale to było coś ważnego...
- A kto kazał ci to „coś ważnego” przekazać?
- Nie pamiętam... Nie pamiętam nic co się dzisiaj działo... pamiętam tylko, że rano powiedziałem ci, że Marta zaginęła, a potem dowiedziałem się o pączkarni no i tam poleciałem... ale wiem też że w między czasie ktoś coś mi powiedział i miałem to tobie przekazać...
- Za dużo pączków, masz jakiś szok insulinowy albo coś w ten deseń.
- Jaki deser?
- Nie „deser” tylko „deseń”. Tak się mówi.
- A... sorry. No dobra, to miłego wspinania, pa!
- Pa. I obiecaj mi, że nie będziesz już dzisiaj jadł słodkiego, ok?
- No dobra... Ale, że nic?
- Nic, a nic.
- No ale...
- Przyrzeknij na Styks?
- Przyrzekam na Styks, że nie będę już dzisiaj jadł słodkiego. A teraz już leć, bo się spóźnisz i będzie na mnie.
- Zawsze jest na ciebie. – Puściłam do niego oko i skierowałam się na ściankę wspinaczkową. Z ciekawych rzeczy to tyle, że tylko raz spadłam i to z niewielkiej wysokości, a trzy razy udało mi się wejść na sam szczyt bez większych obrażeń.
No to pierwszy dzień zajęć mam już za sobą. Stwierdziłam, że w sumie to poćwiczyłabym strzelanie. Poszłam więc na plażę i formując z wody kukły strzelałam do nich. Nie był to najlepszy trening bo to ja nimi kierowałam więc wiedziałam doskonale jak daleko są i jak się poruszają, a do tego jako dziecko Posejdona czułam jaki jest wiatr i jaką ma prędkość co pozwalało mi na dokładniejsze strzelanie. Gdy byłam już „rozstrzelana” i trafiałam z dokładnością centymetra w wodne kukły postanowiłam podnieść sobie poprzeczkę. Prosto z plaży weszłam do lasu. Tutaj jest wiele niewiadomych więc musiałam wyostrzyć zmysły, a w szczególności słuch i wzrok. Póki co nie musiałam się martwić wiatrem ponieważ wiał mi w twarz, a to oznaczało, że zagłębiając się w las zwierzyna mnie nie wyczuje. Po kilku minutach skradania się zauważyłam dwie wiewiórki goniące się po drzewie. Idealna okazja żeby poćwiczyć strzelanie dwoma strzałami, które miałam przygotowane na cięciwie. Naciągnęłam ją i...
- Cześć – usłyszałam szept który dochodził tuż zza moich pleców. Jak zwykle zamiast krzyknąć, spięłam mięśnie i odwróciłam się gwałtownie celując strzałą w przeciwnika. Momentalnie zorientowałam się, że mam dwie strzały więc jedną z nich puściłam i wybrałam cel. Pamiętając pierwszą lekcję łucznictwa wybrałam największą powierzchnię czyli klatkę piersiową. Wtedy z trybu „zabójca” przeszłam na tryb „wystraszony heros”.
- Kim ty jesteś? Nie jesteś z obozu. Jak się tu dostałeś?
-Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. Jestem Jack, strażnik cienia.
- Nie znam żadnych strażników cienia.
- Bo jesteśmy.. jakby to powiedzieć... tajnymi agentami, jak amerykańskie FBI czy brytyjskie MI5
- Aha – kompletnie nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie chciałam się jąkać więc nie mówiłam nic, tylko celowałam w strażnika. On, z pokerową twarzą, patrzył mi się w oczy. Nic nie mówił, tylko obserwował. Po dłuższej chwili zebrałam się w sobie i zapytałam:
- Czy zrobiłam coś złego?
- Nie.
- Aha... A może nie powinnam tu być? To jakiś teren prywatny, tak?
- Nie. – Odpowiedział bez cienia emocji. Było to trochę bardzo przerażające. Jego błękitne oczy ciągle były skierowane na mnie. Miał na sobie T-shirt, skórzaną kurtkę, wąskie spodnie i buty w stylu Nike High, wszystko czarne. Miałam wrażenie, że on aż promieniuje ciemnością. W sumie był przystojnym szatynem o bladej skórze, jednak mimo urody nie był osobą, z którą chce się spędzić miłe popołudnie na wybrzeżu Long Island.
- No dobra, czego ode mnie chcesz? – zapytałam siląc się na odważny ton.
- Czego chcę? – Powiedział wywołując grymas na kształt uśmiech na twarzy. – Chcę wielu rzeczy, ale nie po to tu przybyłem.
- W takim razie po co?
- Po ciebie.
- A może jaśniej?
- Jaśniej... Ktoś dla kogo pracuję, chce mieć ciebie i to jeszcze dzisiaj, a ja nie chcę żeby był mną rozczarowany. – Powiedział wolno i dobitnie.
- No to chyba jednak będzie, bo ja nie mam zamiaru z tobą nigdzie iść.
- Przewidziałem taką odpowiedź. – To mówiąc zaczął się do mnie zbliżać. Naciągnęłam mocniej cięciwę i wycelowałam dokładnie w serce. – Chyba nie strzelisz do bezbronnego? – Zrobił potulną minkę. – Wiem, że nie strzelisz, nie jesteś w stanie zabić człowieka. Ale to się niedługo zmieni... – Wyciągnął rękę i po prostu wziął strzałę. Złamał ją i odrzucił obie części na boki. Stałam osłupiała, niezdolna do najmniejszego ruchu. Do, chociażby, zaprotestowania, ucieczki. Jack podszedł do mnie bliżej, złapał mnie za prawe przedramię, zdążyłam tylko krzyknąć i... ogarnęła mnie ciemność, lęk, krzyk, ból, cierpienie, śmierć.
Mroczny
Kornelia poszła na ściankę wspinaczkową. Dobrze, że udało mi się wymyślić to z tą pączkarnią bo było by krucho jakbym jej powiedział o strażnikach. Poleciałem do źródełka, siedziałem tam i myślałem sam nie wiem jak długo. Gdy nagle usłyszałem krzyk, który od razu poznałem. To była Nela. Poleciałem ile sił w skrzydłach, a kiedy wylądowałem poczułem jej zapach. Była tu przed chwilą ale już nie ma... i jeszcze ktoś tu był, to był... pachnie jak jeden ze strażników. Co tu się stało? Nagle z krzaków wyskoczył Nico.
- Mroczny! Co tu się stało?! - spytał syn Hadesa
- Usłyszałem krzyk... Kornelii, więc przyleciałem ale nikogo tu nie było...
- Kornelia została porwana.
- Ten kto ją porwał podróżował cieniem, czuję to.
- Jak? Jeśli można wiedzieć.
- Nie wiem „jak” ale wiem, że tak jest. Czuję taki zapach... nie wiem jak to określić, no i siarkę, co jest charakterystyczne dla cienia.
- Kto jeszcze podróżuje cieniem i mógł tu być?
- No strażnicy, nie?
- Gdzie oni mają tą swoją kwaterę?
- Przy źródełku, a co?
Niestety, już się zmył. O kurczaczki! Czyżby on... do tego... strażników? Na pączki, co ja zrobiłem? Zerwałem się do lotu i najszybciej jak mogłem poleciałem do kryjówki strażników. Ledwo się wyrobiłem z lądowaniem. Wbiegłem do jaskini i po ciemku dotarłem do części zamieszkałej. Tam zobaczyłem dość... dramatyczną scenę. Nico przyciskał przedramieniem Marck’a do ściany i był, delikatnie mówiąc, wkurzony.
- Gdzie ona jest?! Gadaj ty dupku! GDZIE?!!!
- Nie wiem! Skąd mam wiedzieć? Nico! Ogarnij się, ok? Nie wiem nawet o co ci chodzi?
- Nie wiesz?! Nie wciskaj mi tu kitu! Ty zdrajco! Mój ojciec ci wierzy, a ty za jego plecami robisz jakieś szemrane interesy?! Zniszczę cię! Rozumiesz? Po prostu zniszczę!!!
- Nico. – Powiedziałem cicho. – Nico! – Odwrócił się i spojrzał na mnie oczami szaleńca. – Nie to żeby coś ale wszyscy się patrzą. – hadesowy syn puścił wreszcie chłopaka i rozejrzał się dookoła. Wszyscy strażnicy patrzyli na rozgrywającą się scenę gotowi pomóc swojemu dowódcy. Heros w końcu się opamiętał i zaczął wyjaśniać co się stało.
- Chodzi o to... że ktoś porwał Kornelię. Ktoś kot podróżował cieniem. Śmiem podejrzewać, że to któryś z twoich żołnierzy.
- Zaraz to sprawdzę. Zbiórka! W szeregu frontem do mnie! – Było to niesamowite jak w ułamku sekundy uformował się równy szyk. – Kolejno odlicz! (raz, dwa...) Spocznij! Rozejść się! – Tak samo jak wszyscy się pojawili tak samo szybko zniknęli. – Nie ma dwóch, Jack’a i Erica.
- To ci co się ostatnio spóźnili?
- Ci sami.
- Wiedziałem. Oni coś kręcili.
- Masz jakieś dowody?
- Na razie nie, ale to się da załatwić. Czy twoi strażnicy maja wspólne pokoje?
- Tak, czteroosobowe.
- Możesz tu prosić tych z którymi spóźnialscy są razem?
- Moment. – Minął moment i już stali przede mną i Nico trzej chłopacy. – To oni.
- Czy Eric i Jack często znikali?
- Tak, dość często. Tłumaczyli to jako misje specjalne lub coś podobnego. – Odpowiedział jeden z nowo przybyłych.
- Nie było żadnych misji specjalnych. – Powiedział zdziwiony dowódca.
- W takim razie kłamali.
- A wiecie dokąd?
- Nie można pytać o szczegóły zadań specjalnych.
- Dziki, nie mam do was więcej pytań.
- Możecie odejść. – Dwa słowa Marck’a i już ich nie ma... to naprawdę fascynujące. – Miałeś rację Mroczny. Oni zdecydowanie są podejrzanymi.
- No i co z tego! I tak nie wiemy gdzie jej szukać! To do niczego nie prowadzi! Musimy ją znaleźć! Ona... ona... gdzie ona jest...? – Nico wyglądał strasznie, nie to że przeważnie wygląda na przyjemnego typka, ale teraz był tak przybity, że aż smutno było patrzeć. – Mroczny... – wyszeptał – pomóż mi ją szukać... błagam.
- A chciałeś iść beze mnie? No chyba na łeb upadłeś.
- Dziękuję, że mogę na ciebie liczyć.
- Chodźmy do Chejrona, niech zorganizuje wyprawę.
Chłopacy stwierdzili, że wezmą mnie cieniem, bo tak będzie szybciej. W ułamku sekundy znaleźliśmy się przed Wielkim Domem. Szybko weszliśmy do środka, a tam zastaliśmy Chejrona w postaci... wózkowo-ludzkiej czytającego książkę.
- Czy coś się stało? – zapytał znudzonym głosem nie odrywając się od lektury.
- To ty nic nie wiesz! Porwali Kornelię, a ty siedzisz i czytasz jakąś beznadziejnie głupią książkę?!!! – Co to miłość robi z ludźmi? Kiedyś Nico był cichy, spokojny i zawsze opanowany, a teraz zachowuje się jak narkoman na głodzie, albo ja bez pączków.
- Jak to porwali?
- Nie wiesz jak do cholery wygląda porwanie?! – gdyby ktokolwiek z obozu powiedział tak do naszego opiekuna to wątpię, że wyszedłby z tego cało.
- Pytam jak to się stało, jakie były okoliczności jej uprowadzenia.
- Chyba poszła do lasu poćwiczyć strzelenie do widziałem tam złamaną strzałę. – powiedziałem nie chcąc słuchać dłużej napadów wściekłości Nico.
- Do lasu?
- No... tak...
- Zakazałem zbliżania się do niego na bliżej niż pięć metrów, zbagatelizowała moje polecenie. Nie wiem w takim razie czego ode mnie oczekujecie.
- Chyba nie zostawisz jej na pastwę losu? – zabrał głos Marck.
- Weszła tam na swoje własne ryzyko. Nie będę narażał innych przez jej głupotę. – Nico był już na skraju kolejnego wybuchu, widać po nim było, że musi włożyć dużo wysiłku żeby nie zacząć krzyczeć.
- A co z dwiema dziewczynami które zostały porwane? Ich też niema pan zamiaru ratować? – zapytał strażnik.
- Gdybym wiedział gdzie je szukać to na pewno bym to zrobił, ale wysyłanie załogi, nazwijmy to, ratunkowej nie ma sensu skoro nawet nie wiadomo gdzie mieliby iść, nie sądzisz Marcku?
- Tak się składa, że są pewne poszlaki. Udało nam się wpaść na trop porywaczy dopiero teraz, po porwaniu Neli. Dlatego, przychodzimy tu z prośbą o zorganizowanie misji.
- A jakie to poszlaki?
- Wiemy, że dwaj z moich żołnierzy najprawdopodobniej popuścili się ostatnich uprowadzeń.
- A którzy to?
- Jack i Eric.
- A w jakim celu mieliby to zrobić?
- Tego jeszcze nie wiemy.
- A gdzie ich szukać?
- Nie wiem.
- Dla kogo pracują?
- Nie wiem.
- A...
- Przestań zadawać te głupie pytania! Pozwól nam na tą misję i już! Przecież nie szkoda ci jednego pegaza i chłopaka, który nawet nie jest obozowiczem!
- Nie zgadzam się i już, ta wyprawa nie ma prawa skończyć się pomyślnie, za dużo niewiadomych. Nico, ja naprawdę chciałbym pomóc ale nie mam jak. Nie mogę się zgodzić na narażanie się jakiegokolwiek herosa jeśli nie jest to konieczne. Przykro mi.
- Jeszcze tego pożałujesz! – powiedziawszy to rozpłynął się w powietrzu.
- Yyy... No więc nie da się nic zrobić z tą wyprawą? – zapytałem niepewnie.
- Nie. Ja nie przyłożę do tego ręki.
- Może przecież zniknąć więcej osób. Nie wiemy jakie mają zamiary, ale powinniśmy zakładać najgorsze. – głos zabrał Marck.
- Dlatego nie wyślę nikogo na pewną śmierć. Nie teraz, kiedy wszystko jest już dobrze. Od wieku wieków nie było takiego spokoju, lepiej żeby herosi w obozie nie wiedzieli o tym, że dzieje się coś strasznego, zasługują na spokój.
- W takim razie, nie mamy o czym mówić. Dobrej nocy. Pa Mroczny. – I zniknął.
- No to... kolorowych pączków, to znaczy snów i tego... no, cześć. – Wyszedłem z Wielkiego domu i skierowałem się w stronę stajni. Z każdym krokiem byłem coraz bardziej przybity i smutny, docierało do mnie, że straciłem Kornelię... Bogowie! Dlaczego znowu ja? Nie możecie sobie znaleźć innej ofiary? Nagle usłyszałem, że ktoś mnie woła. Tym kimś okazał się syn Hadesa.
- Mroczny! – zawołał szeptem. – Chodź! No rusz ten tyłek i nie gap się na mnie!
- Co? – wyszeptałem. – Co się stało?
- Idę szukać Neli.
- Chejron nie pozwolił...
- Mnie to nie obchodzi, sam jestem sobie panem i władcą. Pytanie czy idziesz ze mną.
- No pewnie. Nie chcę stracić kolejnej przyjaciółki.
- Wiem... ja też nie chcę jej stracić... Obiecałem jej, że będę ją zawsze chronił... a teraz jest nie wiadomo gdzie, nie wiadomo co jej jest... Jestem beznadziejny...
- Hej, nie jesteś beznadziejny. Nie mogłeś wiedzieć, że ktoś ją porwie, nie? A teraz nie ma co się mazać. Nadal jest szansa, że odnajdziemy ją całą i zdrową.
- No...
- W takim razie chodźmy. Wsiadaj mi na grzbiet i lecimy do... do... a gdzie my właściwie mamy lecieć?
- Nie wiem...
- Ale ja wiem. – Z mroku wyłonił się Marck. – Pogadałem z chłopakami z którymi Eric i Jack mieli wspólny pokuj. Czasami słyszeli strzępki rozmów.
- Czyli?
- Mówili cos o Tartarze, o igrzyskach czasami o porwanych herosach, o tym, że ma ich być pięciu, o dwunastu przeciwnikach. Żadnych szczegółów ale dopiero teraz wszystko nabiera sensu.
- Myśleli, że mówią sobie jakieś historie, legendy czy coś w tym stylu. Strażnicy często opowiadają sobie nawzajem takie rzeczy.
- Czy to oznacza, że Szefowa jest w Tartarze...? – zapytałem zlękniony.
- Najprawdopodobniej.
- No i co my teraz zrobimy?
Super rozdział. Oby tak dalej!!
OdpowiedzUsuńSuper XD
OdpowiedzUsuńPisz dalej... :)
OdpowiedzUsuńSuper piszesz
OdpowiedzUsuńOgulnie rozdIał ok :D
OdpowiedzUsuń**** naprawdę tyle osòb czyta a tak trudno zostawić jaki kolwiek kom jako anonim
OdpowiedzUsuńA tak wogule to bardzo fajny rozdział :) pisz dalej
O prosze akurat 6 rozdzial