Zeus zabrania!!!grzmot.ogg

Muahahahahaha xDD

Muahahahahaha xDD

czwartek, 16 stycznia 2014

Rozdział 5

Tym razem robimy jeszcze większe tortury
6 OPINII w komentarzach = zaczynamy pisać kolejny rozdział
_____________________________________________________________________________


Kornelia



   Mijały dni. Mroczny dochodził do siebie po stracie przyjaciółki. Co prawda jego terapia polegała na jedzeniu pączków raz dziennie, czyli rano zaczynał a wieczorem kończył. Po tygodniu ograniczył spożywanie tych, jak to nazywał, boskich krążków, do dwóch kilogramów dziennie. Przez to, że pomagałam pegazowi nie musiałam uczestniczyć w zajęciach i to było bardzo fajne. Po śniadaniu szliśmy razem do lasu i chodziliśmy po nim tak długo aż mieliśmy dosyć. Wtedy udawaliśmy się nad strumyk i wcinaliśmy to co wzięliśmy ze sobą. Czasami dla treningu polowałam na ptaki, wiewiórki, sarenki i inne stworzenia leśne ale musiałam ograniczać łowy ze względy na satyrów i nimfy leśne które twierdziły że to bestialstwo zabijać ich przyjaciół. Przyzwyczaiłam się do naszych wypraw, do ciągłego chodzenia i wszędobylskich w lesie komarów. Najbardziej jednak do rozmów, które czasami były smutne, a czasami wywołały uśmiech... Jedyne co było nie fajne w tych wypadach to dźwiganie pączków dla Mrocznego. Boże!! Nie sądziłam że pączki są aż takie ciężkie! Po mniej więcej dwóch tygodniach przekonałam mojego przyjaciela, żeby przerzucił się na dietę „10 pączków dziennie”.
   Po trzech tygodniach Mroczny był już na tyle silny, że Chejron postanowił znieść pozwolenie na moje opuszczanie zajęć.
- Hej Nela! – odwiedziła mnie moja koleżanka Marta, córka Apolla – Chejron cię wzywa.
- Mnie?
- No chyba nie mnie! – powiedziała w charakterystyczny, dla dzieci boga słońca, sposób.
- A wiesz po co?
- Niestety... no ale wiesz, to na pewno nic poważnego bo wtedy przyszedłby tu twój brat. – obdarzyła mnie promiennym uśmiechem i  oddaliła się w stronę swojego rodzeństwa, które właśnie grało w siatkówkę.
W drodze do Wielkiego Domu zastanawiałam się o co może chodzić. Na pewno nie o misję bo nie było mnie na tylu zajęciach, że stary centaur nigdy by mi na to nie pozwolił. Więc o co? Gdy dotarłam na miejsce Chejron czekał na mnie na ganku.
- Witaj drogie dziecko, jak samopoczucie?
- Coraz lepiej. – o co może chodzić?
- A co u twojego przyjaciela Mrocznego? Jak on się czuje? – dlaczego nie pójdzie do niego i sam się nie zapyta?
- Kuracja pączkowa przyniosła zaskakująco dobre efekty. Trzeba to po prostu opatentować. – zaśmiałam się cicho, a opiekun obdarzył mnie uprzejmym, pełnym zrozumienia spojrzeniem, jakby wiedział co przeżywałam i że tak to odreagowywuję.
- Wiesz dlaczego cię tu wezwałem?
- Nie do końca, w końcu ostatnio nic nie robiłam.
- No właśnie o tym chciałem porozmawiać. Chyba czas wrócić do zajęć. Wyglądasz już znacznie lepiej, a Mroczny nie potrzebuje już opieki.
- Ale... co z naszymi wypadami do lasu?
- Z nimi już koniec. Z trudem się na to godziłem, ponieważ było to niebezpieczne, ale pewna osoba wstawiła się za wami więc przymykałem na to oko mając na względzie wasze dobro. Teraz gdy oboje wróciliście do pełnego zdrowia, nie mogę pozwolić na dalsze narażanie was na niebezpieczeństwa w trakcie tych waszych wypadów do lasu.
- Rozumiem. – Powiedziałam smutno. Koniec wakacji, znów codzienne treningi z łucznictwa, szermierki, wspinaczki i prowadzenia rydwanu. Teraz muszę wrócić do dawnego życia, życia które już zapomniałam, które już nie jest moje. Czuję się tak jakbym była wężem i musiała wejść w starą skórę, która już do mnie nie pasuje. Odwróciłam się i nagle mnie naszło. – A kto się za nami wstawił?
- Nico. – Powiedział i odszedł.
Nico... no tak, to do niego podobne. On ciągle się o mnie troszczy. Ale dlaczego on nadal to robi? Przecież to nie ma sensu. Robi wszystko, co tylko może, żeby mi pomóc, ale robi to pośrednio, nigdy osobiście. Jak mam mu się zatem odwdzięczyć skoro nigdy go nie widzę? Ale w sumie, to każde nasze spotkanie kończy się kłótnią. On to pewnie wcześniej zauważył więc przestał mnie odwiedzać, czy próbować porozmawiać.
W drodze powrotnej, stwierdziłam, że muszę nacieszyć się ostatnim dniem wolności. Wskoczyłam do domku po łuk, kołczan i pączki, a potem poszłam po Mrocznego.
- Hej stary! Jak się masz?
- Siemka szefowo. Co tak wcześnie? Przecież jeszcze śniadania nie było.
- Jak ruszysz swój szanowny zad to ci powiem. – rzuciłam i zaczęłam przygotowywać siodło. On w tym czasie napił się i wywąchał pączki.
- Mmm... Czyżby boskie krążki?
- Będą twoje jeśli się pospieszysz. – osiodłałam go i wskoczyłam mu na grzbiet.
- No to gdzie teraz szefowo?
- Gdziekolwiek. – To nasz ostatni wypad więc wybierz mądre, chciałam dopowiedzieć, ale zdecydowałam, że poczekam z tym na odpowiedni moment.
Mroczny dostojnym krokiem wyszedł ze stajni i z gracją godną motyla wzbił się w przestworza. Lecieliśmy prze jakiś czas nad lasem oddalając się od morza, aż w końcu pegaz rzucił hasło
- Trzymaj się mocno!! – zapikował w dół jak jastrząb.  Wiatr zagwizdał mi w uszach i rozwiał włosy. Ziemia zbliżająca się a niezwykłą prędkością i szarpnięcie oznaczające pomyślne lądowanie. Wyładowaliśmy na malej polanie, która wyglądała bajecznie. Cała była usłana kwitnącymi kwiatami, słychać było bzyczenie pszczół i ćwierkanie ptaków.
- Ale tu pięknie. – powiedziałam rozglądając się dookoła. Zeskoczyłam na ziemię i odeszłam parę kroków od przyjaciela. Położyłam się wśród maków, chabrów, rumianku i wielu innych kwiatów których nie potrafiłam rozpoznać. Popatrzyłam w błękitne niebo i na chwile nic innego nie istniało. Zamknęłam oczy i stwierdziłam że leżenie na ziemi wcale nie jest przyjemne jednak nie chciałam się podnosić mimo iż już czułam, że zaczynają po mnie chodzić mrówki i inne robale mieszkające na tej łące. Moje delektowanie się tą chwilą przerwał cień który zasłonił mi słońce. Uchyliłam powieki i zobaczyłam pysk Mrocznego.
- Nic ci nie jest szefowo? – zapytał podejrzliwie.
- A co? Słońce mi zasłaniasz wiesz? – puścił ta uwagę mimo uszu.
- No bo leżysz i się nie ruszasz a ja nie mam jak się dorwać do pączków które masz w torbie, a jestem głodny. – no oczywiście, o cóż innego mogło mu chodzić? Zebrałam się w sobie i wstałam. Zdjęłam bluzę, położyłam ją na trawie i usiadłam na niej.
- Z jakim? – chodzi tu oczywiście o to z jakim nadzieniem ma być pączek ale w ciągu ostatnich tygodni to pytanie zadawałam tak często, że w końcu skróciłam formę do dwóch słów.
- Hmm... a jakie masz?
- Z dżemem truskawkowym, z marmoladą, z wanilią i z musem czekoladowym.
- Widzę że dzisiaj święto mamy! Tyle tego że nie wiem co wybrać... Może z... nie... a moż... nie... no to z... musem czekoladowym... tak chyba tak... a może nie? Ooo!!! Sam już nie wiem!
- Spokojnie każdego rodzaju jest po pięć sztuk. Hmm... – musiałam się chwilę zastanowić aż w końcu wybrałam ten z musem i krzyknęłam- masz! – rzuciłam pączka wysoko do góry, a pegaz poderwał się do lotu i złapał go w powietrzu. To była sztuczka, jeżeli można to tak nazwać, opracowywana i dopracowywana w czasie naszych leśnych wypraw. Właśnie, wyprawy...
- Chciałam z tobą o czymś pogadać...
- Fo? Muche ci powiehesz sze te pącgky szą pszune. – należy to rozumieć „Co? Musze ci powiedzieć że te pączki są pyszne”
- No bo... rano rozmawiałam z Chejronem no i on... on powiedział... że... że wracam do zajęć. – powiedziałam na wydechu.
- No to dobrze, nie? Wracasz do życia normalnego herosa!
- No... i nie będziemy mogli już chodzić razem do lasu...
- Ale... już nie? Zero? Ale... – chciałam mu powiedzieć, że będziemy robić wypady jak będę miała wolne albo coś, ale wiedziałam, że centaur się na to już raczej nie zgodzi. Mieliśmy pozwolenie ponieważ to nam pomagało dojść do siebie po ostatnich wydarzeniach, ale teraz kiedy oboje nie potrzebujemy już „specjalnych warunków” nikt nie udzieli nam zgody na chodzenie po lesie. Możemy to oczywiście robić nie pytając się o nic nikogo, ale po chwili cały obóz będzie o tym wiedział, a wtedy dostaniemy szlaban no i karę do odpracowania...
- Niestety... mi też jest przykro, ale tak jest decyzja.... może pączka? – zapytałam starając się aby zabrzmiało to zwyczajnie.
- Nie, dzięki, jakoś tak straciłem apetyt.
Siedzieliśmy na polanie, ale teraz już nie odczuwałam zachwytu tylko przygnębienie. Po jakimś czasie na polanę wbiegły driady chichocząc cieniutkimi głosikami. Spojrzały na nas i podeszły pytając co się stało. Znały nas bo wiele razy spotykaliśmy się w lesie czy przy strumieniu dlatego powiedzieliśmy im, że już nie będziemy tu przychodzić. Zmartwiły się ponieważ zawsze miło nam się gadało i czasami, jak trzeba było to im pomagałam razem z Mrocznym. Popatrzyły na siebie porozumiewawczo i szybko stanęły w ciasnym kółku jakieś trzy metry od nas. Szeptały coś między sobą i co niektóre intensywnie gestykulowały. W końcu sześć z nich pobiegło w stronę drzew, a dwie zostały i pocieszały nas mówiąc, że jeśli będziemy mieli czas to możemy przecież do nich przyjść na sok brzozowy i jagody. Starłam się wyglądać jakby było to dla mnie pocieszające, ale tak naprawdę czułam się jakby grunt osuwał mi się pod nogami.
  Nie minęło więcej niż dwadzieścia minut, a  reszta nimf wróciła, jednak razem z sobą przyprowadziły satyrów, inne driady, wiewiórki, jakieś kotowate stworzenia i ptaki. Po chwili zorientowałam się, że jest to coś na kształt imprezy pożegnalnej, a każdy z nich przyniósł coś od siebie na pamiątkę. Ja dostałam piękną bransoletkę, zrobioną z gałązki i z pięknym kamieniem zapewne wyłowionym ze strumienia, kołczan pełen pięknych strzał o różnobarwnych lotkach, piszczałkę z trzciny i fiolkę z lekarstwem ziołowym, który działał cuda gdy zraniłam się czasem podczas wyprawy. Mroczny dostał mnóstwo leśnych przysmaków z których rozpoznawałam tylko jagody, maliny, jeżyny i zwane przez nas słodkie orzechy (które wyglądem przypominały orzechy laskowe, a smakowały... nawet trudno to opisać ale były przepyszne). Kilka ptaszków włożyło nam na głowy piękne wianki, a nimfy posypały nas płatkami kwiatów. Dzięki temu znacznie poprawił nam się nastrój i zaczęliśmy śpiewać i tańczyć śmiejąc się przy tym głośno. Na chwilę zapomnieliśmy o naszych zmartwieniach i cieszyliśmy się pięknym dniem i wspólnym towarzystwem.
   Gdy około południa wszyscy byli zmęczeni, głodni z zachrypniętymi głosami od ciągłego śpiewania i krzyczenia, leśni mieszkańcy wnieśli na polanę kosze pełne jedzenia i dzbanki pełne soków. Zaczęła się prawdziwa uczta. Ptaki utkały baldachim nad naszymi głowami związując pnącza i oplatając je o drzewa. Jedliśmy, śmialiśmy się i wspominaliśmy stare dobre czasy. I tak nam minął dzień.
  Około godziny osiemnastej pożegnaliśmy się ze wszystkimi, podziękowaliśmy za upominki i obiecaliśmy odwiedzić ich kiedyś. W końcu wspięłam się na grzbiet pegaza i wzbiliśmy się w powietrze. Okazało się, że latanie z ponad dwukrotnym obciążeniem niż zazwyczaj i z pełnym żołądkiem nie jest takie proste. Mój przyjaciel miał trudności z utrzymaniem nas i bagażu w powietrzu dlatego po drodze zdecydowaliśmy się zatrzymać w naszym tajnym miejscu czyli przy źródełku. Wylądowaliśmy i dałam Mrocznemu pięć pączków które pochłonął w rekordowym tempie, mimo że jadł niecałe dziesięć minut temu. W pewnym momencie usłyszałam jakiś krzyk.
- Słyszałeś?
- Ale co?
- Krzyk, dochodził od strony obozu.
- Nie, może ktoś się czegoś wystraszył, nie ma co dramatyzować – powiedział mój przyjaciel i zajął się rozpaczaniem nad własnym losem.
 Kiedy latający pożeracz pączków skończył rozczulać się nad tym, że jest to nasz ostatni wypad do lasu wsiadłam mu na grzbiet i polecieliśmy do obozu.
   Powiedziałam pegazowi żeby podleciał pod sam domek do jestem zmęczona. Wylądował z subtelnością czołgu, a ja dziękując bogom, że jeszcze żyję zeskoczyłam na ziemię i życzyłam mu kolorowych koszmarów. Weszłam do domku i rzuciłam na łóżko torbę, łuk i oba kołczany, zmieniłam martensy na japonki i zrobiłam sobie kawę waniliową. Z kubkiem w ręku udałam się na plażę aby wykorzystać w pełni ostatni dzień rozpusty. Usiadłam na ciepłym piasku i popijając latte patrzyłam jak słońce tonie w oceanie.


Zaczęłam rozmyślać o tym jak pierwszy raz tutaj przyszłam. To było tak niedawno, a wydaje mi się, że minął co najmniej rok. Tyle się zmieniło od tego czasu, a przede wszystkim zmieniłam się ja. Gdy tutaj trafiłam byłam nieświadomą niczego nastolatką, która nawet nie wiedziała jak się trzyma miecz i tarczę. Teraz jestem zagubioną w świecie heroską, która nie wie gdzie jest jej dom, która nie wie dokładnie co czuje do chłopaka, który już kilka razy uratował jej życie, której najlepszym przyjacielem jest gadający pegaz i która jest córką mitycznego boga morza. Innymi słowy wszystko się pokomplikowało do granic możliwości, ale i tak niedługo okaże się pewnie, że, mimo że gorzej być nie może to jednak będzie... Ja chce po prostu żyć spokojnie w Los Angeles, chodzić do normalnej szkoły gdzie są puste dziewczyny, przygłupawi chłopacy, a wszyscy udają że mnie szanują a to tylko dlatego, że moja mama jest jedną z najbogatszych osób na wschodnim wybrzeżu, a tak naprawdę mają mnie za wariatkę.
Pogrążona we własnych myślach siedziałam tak do rana. Kiedy zaczęło się robić jasno wróciłam do domku i położyłam się spać.

Mroczny


Na śniadaniu jak zwykle chodziłem od stołu do stołu błagając o pączki. Na końcu podszedłem do stolika Posejdona, gdzie siedziała zamyślona Kornelia z do połowy zjedzonym śniadaniem, na które składał się twarożek, bułka i szczypiorek do twarożku.
- Neluś... jesz to?
- Co?... hm... nie...
- A wrzuciłaś coś na ofiarę?
- Tak...
- A mogę zjeść to co zostawiłaś? - zapytałem niewinnie
- Tak proszę – podała mi swój talerz, a ja szybko zjadłem jego zawartość
- Że tobie to nie szkodzi...- powiedziała kręcąc głową
- Ale fo? - połknąłem resztę jej śniadania
- Nie, nic... - nagle podeszła do nas Ann
- Hej... widzieliście Amelie?
- Kogo? - zapytała Nela
- Grupowa domku Hekate, wiesz długie czarne włosy liliowe oczy chodzi w pelerynie takiej trochę średniowiecznej - wytłumaczyłem
- Aaa... ona... Nie, nie widziałam jej od wczoraj rana.
- No właśnie....... dobra to część – powiedziała i odeszła
- Mroczny? O co jej chodziło?
- Co ja wróżka żeby wiedzieć? Nie wiem ale podejrzewam, że stanie się coś złego. Lepiej idź już na trening. Bo się spóźnisz.
- Masz racje. No to... Do zobaczenia - wstała i szybkim krokiem ruszyła w stronę areny. Coś się kroi ja to wiem. Poleciałem nad źródełko.
- Marck?! Jesteś tu?! - nagle czarno włosy wyskoczył z cienia.
- Cześć co jest?
- Wiesz coś o zniknięciu Amelii?
- Nie... A co się stało?
- Zniknęła jedna dziewczyna z obozu i nikt nie wie co się z nią stało, no wiesz zazwyczaj nikt nie znika z obozu, nie? A od ciebie nikt nie zniknął?
- Chyba nie.... w sumie to chodź ze mną zaraz to sprawdzimy- strażnik poszedł kawałek w głąb lasu i podszedł do dwóch drzew. ( bardzo dużych drzew) przesuną jedną z gałęzi, a drzewa się odchyliły otwierając wejście do jaskini. Swoją drogą przypominało to trochę wejście do podziemi w  Los Angeles. Weszliśmy, chłopak zapalił latarnię na ścianie i ją wziął, przeszliśmy kawałek, po czym ją odłożył. Weszliśmy do pomieszczenia, które okazało się być  salonem (była tam plazma!) . Marck krzykną do jakiegoś mikrofonu.
- ZBIÓRKA! – przybiegło około piętnastu chłopaków, a chwile potem dobiegło jeszcze dwóch spóźnionych. Marck ich przeliczył - Są wszyscy. – powiedział do mnie
- Aha
- Możecie się rozejść.
- Marck ale o co chodzi? - zapytał jeden ze strażników cienia.
- Mroczny się pytał czy żaden ze strażników nie znikną Arthurze.
- Ten pegaz mówi? - zapytał opryskliwie jeden ze spóźnionych chłopaków- zwierzęta nie mówią
- Owszem mowie i nic ci do tego....
- A dlaczego mielibyśmy zniknąć? - spytał inny
- Nasz przyjaciel ma swoje powody o których nie musisz wiedzieć Davidzie... Możecie się już rozejść - mam złe przeczucia co do tych dwóch spóźnialskich.
- Dzięki Marck
- Nie ma sprawy – pogadaliśmy jeszcze trochę, a kiedy wróciłem do obozu był już wieczór jak ten czas szybko leci. Zjadłem coś szybko i poszedłem spać. Rano poszedłem na śniadanie i podszedłem do córki pana mórz i oceanów
- Mroczny już się bałam, że ty też zniknąłeś.
- O co ci chodzi?
- Zniknęła Marta, wiesz grupowa domku Hermesa
- Co? - kolejna heroska zniknęła? Zaczynam się martwić.

7 komentarzy:

  1. Rozdział ciekawy, ale ORTOGRAFIA!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. supcio chcę jeszcze :O

    OdpowiedzUsuń
  3. No co jest? Nie chcecie kolejnego rozdziału? Szkoda... bo w szóstym rozdziale zaczyna dziać się ciekawie... Ale nie ma komentarzy, nie ma rozdziału, bywa... NO ALE WEŹCIE SIĘ POSTARACIE! 6 OPINII TO NIE JEST CHYBA AŻ TAK DUŻO, nie? no dobra, mogą być 4 kom'y ale nie mniej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny rozdział

    PS zrobicie troche więcej o percym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie się na to nie zapowiada. To jest bardziej blog o córce Posejdona i Mrocznym. Razem z drugą autorką stwierdziłyśmy, że nie chcemy brać postaci z PJ, ich udział jest epizodyczny. Blog opowiada odrębną historię i jest stworzony na podstawie świata stworzonego w PJ, nie jest kontynuacją tego co stworzył Rick Riordan. Akcja będzie się toczyła wokół Korneli i Mrocznego, a Percy będzie tylko... tłem dla tej opowieści. Przykro mi jeżeli to nie spełnia twoich oczekiwań, ale sądzę że jest wystarczająco dużo blogów o Percym i to, że ten jest inny jest atutem a nie wadą. Ale dziękuje bardzo za komentarz, mogę tylko zdradzić, że w następnym rozdziale będzie trochę o Percym ;)

      Usuń